Panowie, przypominam, że zarzucono dyr. LPR mówienie bzdur, a on mówił o przepisach.... Na szczęście dyskusja nie przerodziła się w tak typową w Polsce nagonkę na jedną osobę, ale skręciła w stronę ważnych pytań, np kol. Fistacha.... Trzeba wiedzieć, że na mocy ustawy szpital z sor-em lub oddziałem reralizującym procedury dla ratownictwa medycznego (oryginalny tekst w ustawie, ale i tam nie ma definicji ratownictwa medycznego) ma zapewnić transport do inego szpitala w razie potrzeby, czyli wynająć zespół transportowy lub dać zlecenie do LPR - bo zespołu kołowegop PRM nie może wezwać... tzn, może, ale ten nie przyjedzie, bo kara.... Ale ustawodawca nie mówi, co robić, jak jest potrzeba transportu, a wynajęta karetka jest 100 km dalej, bo właśnie kogoś odwozi... Czyli najmniej bezpiecznym miejscem jest szpital, bo PRM nie przyjedzie... I jeden pan czekał z zaostrzeniem choroby wieńcowej 8 godzin na transport do oddz. kardiologii interwencyjnej- chociaż niektórzy mówią "time is muscle".... I jak do szpitala "dorosłego" dobrzy ludzie przywiozą 3 dzieci po wypadku to jest kolejka transportu, chociaż obok, pod wiatą stoi karetka S systemu PRM... Ktoś uznał, że nazwa "szpital" załatwia sprawę. I jedyny zespół ratownictwa medycznego, który realizuje transport to LPR - tym samym taborem, który jest zakontraktowany do wypadków i w tym samym czasie.... Ale to nie koniec - na czas transportu LPR podlega przepisom dot. przewoźnika lotniczego - stąd cyrki w Gostyniu i gdzie indziej... Ja też tego nie rozumiem... No to szpitale szachrują - zgłaszają, że chory w karetce, prosto z miejsca zdarzenia, szybko, szybko i jak go układamy w śmigłowcu to wrzucają płytkę CD z tomografią... potem są draki o rachunek, zlecenia, kwalifikacje do transportu... Czyli rodzina dziecka, jak chce pilnego transportu do właściwego szpitala, powinna dziecko wypisać ze szpitala i wezwać karetkę na ławkę przed szpitalem (poza jego obszarem) - wtedy karetka spod wiaty podjeżdża, bierze dziecko, włącza światła i syrenę i jedzie.... Że to jak w domu wariatów - owszem, ale nie jest to zależne od dyrektora LPR. Normalni ratownicy nie mogą zrozumieć, dlaczego palacz z kotłowni w szpitalu położniczym, który odnósł obrażenia klatki piersiowej lub głowy w wyniku wybuchu kotła albo poślizgnięcia na skórce od banana nie może liczyć na pomoc zespołu PRM, o ile się nie wyczołga na chodnik, ale parlament i prezydent taką regulację wprowadzili. Ciekawe, jaka karetką pojechał w końcu ranny chłopiec do szpitala w Poznaniu....