O posiadaniu hełmu na głowie w zasadzie już wszystko powiedziano. Najlepiej go nosić niż nie mieć włosów lub mieć poobijaną czaszkę. Zresztą, obejrzyjcie sobie własne hełmy – chyba co najmniej 70% uszkodzeń powstało na nich wtedy, kiedy nosiliście go na głowie.
Pewnie, - zdarzają się sytuacje, kiedy tenże hełm ma się ochotę pierdzielnąć o glebę, szczególnie wtedy, gdy zawieje nam pod przyłbicę gorące powietrzem, albo kiedy zahaczymy przyłbicą „kalisza” o jakąś wystającą przeszkodę o mało nie urwawszy sobie głowy, ale generalnie trudno przewidzieć, kiedy ochrona głowy może się przydać.
Przykład?
Wypadek, osobówka zawinęła się o drzewo prawą stroną. Kierowcę przekazaliśmy pogotowiu, lekarz stwierdza zgon pasażera. Sprawdzamy pojazd, czy czasem czegoś nie przeoczyliśmy i w tym momencie strażak, z dużym doświadczeniem odskakuje od auta, zatacza się, po czym mdleje i jak długi pada na asfalt aż dudni. Aż strach pomyśleć, co mógłby sobie zrobić, gdyby nie miał hełmu na głowie. Po chwili dochodzi do siebie – okazuje się, ze wrażenie wywarł na nim piesek, który zmiażdżony fotelem pasażera znajdował się na tylnym siedzeniu.
Wiele zależy od naszego podejścia do sprawy, ale też wiele od naszych kolegów z PSP. Czyż nie zależy Ochotnikom, aby dorównać zawodowcom? Jeśli czerpie się dobre wzorce, wszystko jest OK. Byłem kiedyś świadkiem, jak podczas zdarzenia drogowego KAR wezwał dowódcę pewnej jednostki OSP i powiedział „Zabierz swoją partyzantkę i jedźcie się ubrać jak należy albo wcale nie wracajcie. Ja za was oczami świecić nie będę”. Stare to czasy były, kiedy oczkiem w głowie dawnego KM było BHP a oficerowie w dyspozycji dbali o to, by te założenia były realizowane.
Czym skorupka za młodu nasiąknie... uśmiecham się słysząc czasem przed wyjazdem, jak z desantu jakiś starszy częstuje młodego tekstem „garnek na głowę” i przypomina mi sie, kiedy sam powtarzałem ten sam tekst jak mantrę tym samym „dziadkom”, którzy byli wtedy strażackimi żółtodziobami.