A dlaczego mundur ma być właśnie wyznacznikiem zwiększenia zarobków ??
Jako cywil ta pani nie mogłaby więcej zarabiać ? A takie sztuczne właśnie "promowanie" nie jest sprawiedliwe wobec innych.
Doskonałe pytania !
Dotychczas nikt nie próbował nawet podawać rozwiązań. Jednocześnie konflikt biuro podział się zaognia, niedługo pojawi się rzesza pracowników cywilnych w komendach.
To ja mam takie rozważanie:
Wydawać by się mogło, że największym problemem w stosunkach podział biuro jest diametralnie różny zakres czynności. Nie zgadza się nic. Od godzin do warunków i formy pracy/służby. Nic dziwnego, że wzajemne pojmowanie 'obciążenia' budzi spory. Wiadomo - punkt siedzenia itd... Ale Twoje pytanie dotyka właśnie tego tematu. Czy możliwe jest, żeby sekretarka z podniesionym czołem mogła zarobić więcej niż strażak... "dołowy" że tak powiem? Wg. podziału - chyba raczej - nie. Im bardziej emocjonalne argumenty padają (a na forum przy okazji tego ciągłego sporu padają często i zawsze te same - kosztowne psychicznie i fizycznie działania), tym mniejsza szansa na KOMPROMIS/ZGODĘ.
No dobrze, ale takie podejście gdzieś tam jednak przestaje w końcu wytrzymywać próbę, jakaś niezdefiniowana bariera istnieje. Można mieć słuszne pretensje do zarobków sekretarki, ale czy tak samo do mecenasa, księgowej, a dlaczego nie lekarza z przychodni, ministra? Przecież zgodnie z wąsko zdefiniowanym kryterium, oni pracują w cieple, bez stresu. Automatycznie powinni być 'poniżej'. Jednak takich pretensji nikt nie zgłasza. Więc chyba nadszedł moment wprowadzenia kolejnego kryterium - przygotowania zawodowego - wykształcenie, tytuł jak zwał tak zwał. No ale to też ślepa ulica. Bo co się okaże jak sekretarka jest po studiach prawniczych (bez aplikacji), zna świetnie 2 języki... W sumie bliżej jej do tego mecenasa niż sekretarki, no ale to jednak sekretarka. No to może kolejna zmiana kryterium - drabinka stanowisk. Tyle, że tu znowu porażka. Mamy kwalifikacę binarną - czyli np. sekretarka - "jeszcze nie", a gaciowy w KW - "już tak". E, słabe jakieś, sztywne, nieżyciowe.
Niedawno mogliśmy zaobserwować próbę wprowadzenia innego kryterium - stosunek realnego wykonywaniaczynności w pracy. Tą nieudaną metodę proponował KG, ale szybko został rozstrzelany. Bo jak tu porównywać gryzdanie ołówkiem do gaszenia piwnicy na bezdechu. I słusznie, nie da się, przynajmniej bez "jakiś" potężnych współczynników równoważących dysproporcję godzin w kierunku uznania ich niebezpieczeństwa, albo przynajmniej zwykłej kaloryczności. Jednym słowem niewypał.
Więc po tym rozważaniu mam pytanie - czy istnieje jakaś metoda osiągnięcia zgody? Uczulam! -zgoda powinna się pilnie pojawić. Jeśli jej nie będzie ZZ nigdy nie wyjdą poza swoje środowiska, zawsze będzie brzemię konfliktu. Niezależnie czyje chwilowo wyjdzie na wierzch zawsze ta druga strona podniesie lament i z dziką satysfakcją 'pomoże' górze temperować przeciwników.
Czy jest możliwa hipotetycznie na przykład taka sytuacja:
Całe środowisko podejmuje się poddać pewnej niezależnej arbitrażowej ocenie. Naturalnie zewnętrznej. Najlepiej, gdyby przeprowadzanej przez grono o uznanej społecznej pozycji (pierwszy poważny problem, nie dorobiliśmy sie czegoś na kształt
akademii francuskiej). W wyniku dokładnej oceny powstałoby właśnie to, czego najbardziej brakuje - quasi-sprawiedliwy model wspólnej oceny. Może matematyczny, może fizyczny, nie mam pomysłu. Ważne, że dawałby wiążące wszystkich rozwiązanie sporów. Kto kiedy może i ma prawo zarabiać więcej a kto śmiało może kogoś zepchnąć ze schodów za niesprawiedliwość. Ale byłaby sielanka.
Pozdrawiam