Mam na gminie 12 jednostek z czego 3 w KSRG realnie jeździ do zdarzeń 2 czasami wyjadą kolejne 2 reszta wyjeżdża alarmowo Max 3 razy do roku.Ilość ludzi z uprawnieniami to mniej więcej po 25 w 2 z KSRG, kolejne 2 po około 10 reszta jak ma po 6 ludzi to jest sukces 4 jednostki mają zakaz wyjazdu z różnych względów (odmowa zrobienia badań,3 ludzi z kursami).Te jednostki są bardziej studnią bez dna niż elementem systemu ratowniczego.Jeśli te jednostki zostały by pozbawione funduszy na część ratowniczą dla jednostek aktywnych będzie więcej środków na doposażenie.[...]
Dokładnie tak jak przedmówca napisał.
Po co nam w "ochronie przeciwpożarowej" jednostki niemobilne, posiadające tylko GLM marki Żuk, bez ludzi, bez szkoleń, bez badań, bez sprzętu? Od tego powinniśmy zacząć - od stopniowego zmieniania statusu takich jednostek z ratowniczych na normalne, typowe stowarzyszenia.
U mnie na powiecie jest ponad 20 takich jednostek (co daje około 20-25%), które totalnie nic nie wnoszą do działalności ratowniczo - gaśniczej, bo nie spełniają wymagań minimalnych do wyjazdu.
Są też jednostki, które mają 1-2 wyjazdy w roku, aż 6 wyszkolonych ludzi (na papierze) i motopompę oraz tłumice i widły. Najlepsze jest to, ze takie jednostki u mnie na powiecie domagają się nowego GLBM, bo im się należy, bo jak będzie nowe auto to będą mieć 20 wyjazdów. Takich jednostek na powiecie jest jakieś kolejne 25%. Pytanie tylko po co im to? Na co im te wozy?
Jak ktoś w dzisiejszych czasach ma nadal tylko Żuka albo innego Lublina, do tego motopompę PO-5 i zero innego sprzętu, to oznacza, że przez ostatnie lata zarząd danej jednostki był totalnie nieporadny. Jest mnóstwo dofinansowań, mnóstwo projektów, mnóstwo możliwości doposażenia jednostki w sprzęt. Jeśli ktoś z tego nie skorzystał w ostatnich latach to może mieć pretensje tylko do siebie. Znam kilka jednostek, które jeszcze przed 2015 rokiem miały tylko Żuka i motopompę, a teraz posiadają bardzo dobry sprzęt m.in. PSPR1, AED, selektywne, piły, ubrania na owady, umundurowanie specjalne i nowszego małego gaśniczego GLMa (np. pozyskanego za darmo z policji) albo jakieś stare GBA. Dziś takie jednostki śmiało ogarniają swoją miejscowość oraz pomagają przy większych zdarzeniach robiąc 10-15 wyjazdów w roku. Wszystko zależy od zaangażowania, od kreatywności, od postawienia sobie celu i dążeniu do niego.
Jak ktoś ma 1-2 wyjazdy w roku i tylko potrafi narzekać, a nie daje nic od siebie (nie pisze wniosków o dofinansowania, nie wysyła ludzi na szkolenia, nie stara się robić nic) no to w mojej ocenie się nie nadaje.
Zaraz znajdą się tacy co mnie tutaj zlinczują i jestem tego świadomy, ale właśnie MOIM zdaniem takie jednostki nie powinny być dofinansowywane na działalność ratowniczo - gaśniczą. Chcą być stowarzyszeniem? Ok, nie ma sprawy. Niech chodzą do kościoła, na uroczystości państwowe, niech organizują festyny, niech startują w zawodach, niech kultywują tę piękną tradycję, ale niech odpuszczą sobie działalność ratowniczo - gaśniczą. Na moje to takie jednostki powinny mieć auta osobowe i tyle. Zero sprzętu, bo po co? Żeby leżał latami w garażu? Szkoda kasy na zakup tego sprzętu, szkoda kasy na robienie przeglądów itp. Szkoda kasy na robienie druhom badań, szkoleń, kursów itp. Zdarza się, że na kurs podstawowy przychodzi mężczyzna w wieku 60 lat tylko po to, bo inny kolega przekroczył 65 lat i brakuje im człowieka do minimalnych sześciu po szkoleniach, a młodszych we wsi nie ma, bo wszyscy wyjeżdżają jak tylko skończą szkołę średnią.
Przecież te pieniądze mogą być wykorzystane w innych bardziej mobilnych jednostkach.
Nie wiem jak wygląda to w innych powiatach, ale na moim terenie, gdyby "wygasić" połowę jednostek OSP to tak naprawdę nikt nie odczułby żadnej różnicy.