Ten pseudotest spowodował, że aż założyłem tutaj konto. Sprawa ze mną ma się tak - to było moje czwarte podejście, testy znam już na pamięć, łącznie z numerami zadań, i latami w których były. Materiał z chemii i fizyki, na poziomie szkoły wyższej przerobiłem z bólami, ale mogę uczciwie powiedzieć, że go ogarniam. Sprawnościowo nie szło mi jedynie ze sprintem który zżerał mnie co roku, i przez rok tyrałem jak wół w klubach i na treningach, i udało mi się w końcu ugrać te 6,80.
Wydolnościowo powiedziałbym że nie mam problemów najmniejszych - maraton to żaden problem, na basenie w godzinę ukręce czasem trzy, czasem i więcej kilometrów, biegi górskie też oblatuje, ponadto uprawiam wiele innych sportów. Harvarda robiłem wiele razy w domu, z pulsometrem, robiłem go dwa razy (miesiąc i dwa miesiące przed egzaminem) z lekarzem, i wychodziło mi na luzie 109-111.
Słowem - szedłem tam na pewniaka, z myślą że w tym roku dostanę się na 10000%, bo zaostrzyli wymogi, więc przesiew większy będzie a ja przejde, bo testy znam, bo mniej ludzi się zgłosiło itd.
Harvard to miała być formalność. ALE okazało się nagle że lata ćwiczeń nic mi nie dały, a moja kondycja rzekomo jest na poziomie przygrubego pana sędziego, który mi tą kondycję sprawdzał - wyskoczyło mi śmieszne 73 pkt.
Pudełko na palcu pikało sobie wedle uznania w rytm chyba salsy, bo z moim tętnem nie miało to wiele wspólnego, ale Mistrz, który na drugiej ręce usiłował mi badać puls (nawiasem w miejscu w którym badał mógł wyczuć jedynie ruch ścięgien, ale co ja tam wiem, jestem tylko ratownikiem medycznym) powiedział po próbie, że wyniki z pudełka na palcu, i z tego co on "wybadał" są uwaga - ZGODNE. Po pięciu minutach dyskusji o tym, że wynik taki jest niemożliwy i niemiarodajny panowie łaskawie pokazali mi wyniki, (z czym też na początku był problem), na których okazało się, że szybkość tętna nie malała w kolejnych pomiarach, tylko rosła. I to o astronomiczne wartości.
Panowie oceniający oczywiście mieli na to wytłumaczenie - "Wstrzymał Pan oddech w pierwszym pomiarze, i potem tętno podskakuje". OK, rzeczywiście tętno potem może podskakuje. Tylko, że nie wstrzymywałem oddechu, bo i po co miałem robić jakieś cuda i niuanse, skoro próbę miałem zaliczyć z palcem w ... no powiedzmy w pulsoksymetrze.
Koniec końców musiałem podpisać świstek, że zgadzam się z wynikami, bo inaczej nawet nie bede mógł napisać odwołania, które naturalnie poczyniłem w trybie natychmiastowym.
Zastanawia mnie teraz fakt, czy można jakoś wykorzystać to nagranie z kamery która stała i gapiła się na mnie w kącie? po coś ona tam jest, a mógłbym udowodnić komisji chociaż to, że sędzia nie potrafi badać tętna, co wg mnie było by dobrą podstawą do odwołania, bo przez to wyniki mogły się rozjeżdżać, a wiadomo że sprzęt nieomylny nie jest i kontrolować go trzeba.
Prawda jest taka, że próba Harvardzka w takich sytuacjach nie ma najmniejzsego zastosowania, bo w naborach jest zbyt wiele czynników stresogennych, które zakłamują rzeczywisty obraz wydolności serca. Wg mnie ci, którzy rzeczywiście ćwiczyli, a odpadli mogą mieć tylko pewność, że im naprawdę zależało, bo przez to że im zależało to się stresowali, a stres wiadomo - podbija tętno czasami dość gwałtownie. W moim przypadku wydawało mi się że owszem, miałem trochę to tętno szybsze niż zwykle, ale i tak powinno mi to siąść z tego co sam sobie zliczałem podczas "badania".
Taki test jest dobry do oceny kondycji w gminazjum czy liceum, żeby sprawdzić czy dzieciaki nie siedzą za dużo przy kompach, ale zastosowanie go jako podstawowe kryterium oceny wydolności w tak ważnym dla wielu ludzi sprawdzianie, który już sam z siebie jest stresujący to jakaś kpina i porażka, która nie ma racji bytu, a ten kto to wprowadził nie ma bladego pojęcia, do czego taki test służy, bo nagle okazuje się, że kanapowiec który jedyny przebiegnięty maraton, to ten w przerwie między meczem do łazienki, jest sprawniejszy kondycyjnie od rzeczywistego maratończyka, co dzisiaj elegancko wyszło. Mam tylko nadzieję, że ta sytuacja zostanie zauważona, i odpowiednie osoby przemyślą sens robienia tej zabawy w przyszłych latach.
Tako oto rzeczę, amen. powodzenia tym którzy jeszcze będą walczyć.
Ja się czuje zażenowany tą sytuacją, i jest to dla mnie osobista porażka, bo nagle wychodzi że całe te przebiegane lata przygotowań poszły się rypać, bo ja i wielu innych, dla których ta szkoła, ten mundur i zawód to szczyt marzeń, i cel już czasami od wczesnych lat, poodpadali, a przeszedł koleś który jak sam stwierdził "ma wyjebane, i złożył tutaj papiery for fun bo laski lecą na strażaków"...
Tyle ode mnie, jeśli ktoś przeczytał całość to gratuluje, nawet mi się nie chciało (stąd możliwe literówki).
A no i jako że pierwszy post to cześć wszystkim, hej, siemka itd itp.
Idę się powku*wiać, a potem coś trzeba przebiec żeby się wyżyć. No i harvarda za rok zaliczyć