Witam.
Fajny temat, bo wszakże to jak postrzegają nasze działania nasze rodziny, wpływa także na postrzeganie ich przez innych.
Kiedy byłem mały, pamiętam jak razem z siostrą „pomagaliśmy” ubierać się ojcu, kiedy wybiegał z domu na alarm. Pamiętam też, jak wracał owiany dymem, którego zapach wypełniał całe mieszkanie. Pamiętam też kłótnię z mama, kiedy wrócił w przepalonym swetrze z akcji, z której mógł nie wrócić.
Hmm, czy dorastając w takiej atmosferze mogłem wybrać inna drogę?
Troska matki, to coś, czego nie da się obejść. Jest zawsze, nawet teraz, kiedy nie mieszkamy razem. Może mnie było łatwiej, bo działaliśmy razem z bratem i rodzicielka była pewna, ze jeden na drugiego będzie uważał, mimo, że wiedziała również, że w przypadku działania w sprzęcie ODO szliśmy w parze na pierwszą linię.
Z kobietą przyszło mi łatwiej, może dlatego, że żeniłem się w wieku 30 lat i zapowiedziałem wcześniej, że będzie musiała się dzielić jeszcze z jedną moją miłością.
Dzisiaj, kiedy zaczyna mi zrzędzić, przypominam jej, że sama podjęła taką decyzję, chociaż w duchu nieraz przyznaję jej rację, bo wiem, że nawalam z obowiązkami w domu.
Że tak w końcu nie odcina się od mojej działalności „pozarodzinnej”, niech świadczy fakt, że pisze obecnie pracę licencjacką o kwalifikacjach zawodowych członków JOT OSPi ich przydatności w działaniach operacyjnych. Temat, to był jej świadomy i autonomiczny wybór, więc myślę, że w pewien sposób straż przeniknęła też w jej duszę i że jej gadanie o tym, „że mi syna do straży nie odda”, jest tylko czczym gadaniem.