Rozdział 12 (fragment)
Mijały dni, a informacje o „szyciu butów” przychodziły
nadal, włącznie z nazwiskiem pani prokurator, która miała
nadzorować sprawę Trójki Pik. Szafran, poirytowany ciągłą
spychologią ze strony przełożonych, postanowił zagrać inaczej.
Wybrał się do Krzesanicy, ale tym razem nie do komendanta,
ale do Wydziału Wewnętrznego.
– Siadaj, Staszek! – Jerzy Mordel przywitał się, po męsku
ściskając dłoń Szafrana. – Kawka? Herbatka? Płaszczyk? –
zażartował.
– Daj spokój, Jurek – rzucił Szafran, spięty do granic możliwości.
– Słuchaj, dzwoniłem do ciebie w czerwcu, jak byłem
nad morzem...
– Pamiętam – uśmiechnął się. – Zamiast dać odpocząć hemoroidom,
roztrząsałeś czarne scenariusze...
– To nie są żadne scenariusze – wiercił się na krześle jak
przedszkolak. – Cały czas mam informacje z zaufanych źródeł,
że ktoś na mnie zbiera haki.
– Przecież wiesz, że dobrego glinę zawsze próbują jakoś
udupić – Mordel usiadł na brzegu biurka. – Jak nie chce brać,
to szukają innego sposobu...
– No i ja właśnie o tym mówię – przerwał mu podekscytowany.
– Chwila, chwila... – Mordel podniósł rękę na wysokość
twarzy. – Mówiłem tylko tak ogólnie, nie o tobie.
– Prowadzicie coś przeciwko mnie? – Szafran spojrzał
Mordelowi prosto w oczy. – Bo mam takie informacje. Jeśli
tak jest faktycznie, to jestem gotów zeznawać – cały czas
utrzymywał kontakt wzrokowy. – Przesłuchajcie mnie!
– Po co niby mielibyśmy cię przesłuchiwać? – Mordel wytrzymał
spojrzenie. – Staszek, coś ty... Nic takiego nie ma
miejsca – zapewnił. – Wydział Wewnętrzny nie prowadzi
przeciwko tobie żadnej sprawy.
– Słowo?
– Przecież znasz mnie kupę lat! – wstał, obszedł biurko
i zaczął przeglądać stertę teczek, dając do zrozumienia, że
rozmowa została zakończona. – Wybacz, stary, ale mam
mnóstwo zaległej roboty.
– Jasne, rozumiem – Szafran wstał, chwycił kurtkę. – Mówisz,
że nie ma przeciwko mnie żadnej sprawy, a ja słyszałem,
że prowadzi ją ta laska z prokuratury, Marzanna Wilamowska
– zagrał z zaskoczenia.
– Nic takiego nie słyszałem – Mordel się skrzywił.
– To na razie! – pożegnał się.
Już w drzwiach komendy, zbiegając po schodach, zaczął
analizować przebieg rozmowy. Zanim dotarł do auta, doszedł
do wniosku, że Mordel mówi prawdę i Wydział Wewnętrzny
przeciwko niemu nie prowadzi żadnej sprawy. W końcu
znali się od lat, wiele razy współpracowali, jak choćby przy
sprawie tego kradzionego golfa, dlatego nie miał powodu,
żeby mu nie wierzyć.
Kiedy wsiadał do auta, zdecydował nagle: skoro już jest
w Krzesanicy, to odwiedzi prokurator Wilamowską. Jak
postanowił, tak zrobił. Zaparkował pod tabliczką „Parking
służbowy”. Wysiadając, spojrzał w górę. Od marmurowej fasady
siedziby prokuratury okręgowej odbijały się promienie
słońca. Wziął to za dobry znak, podszedł do drzwi, nacisnął
przycisk domofonu, gdy zabrzmiało: „Słucham”, przedstawił
się, przyłożył legitymację służbową do oczka kamery i wyjaśnił:
– Ja do pani prokurator Marzanny Wilamowskiej.
Rozległ się dźwięk elektromagnesu, wszedł do środka,
zgodnie ze wskazówkami skierował się na trzecie piętro. Musiał
poczekać, aż pani prokurator skończy przesłuchanie, zajął
więc miejsce na ławce stojącej na korytarzu. Wilamowska
przyszła po dobrej godzinie.
– Dzień dobry, pani prokurator, Staszek Szafran z Janowic
– zerwał się na jej widok. – Słyszałem, że prowadzi pani przeciwko
mnie jakąś sprawę.
– Teraz z panem rozmawiać nie będę – ucięła Wilamowska,
przyspieszając kroku.
– Pani prokurator – biegł za nią – jeśli ma mi pani coś do
zarzucenia, to ja bardzo chętnie będę współpracować.
– Nie mamy o czym rozmawiać! – włożyła klucz do
zamka, nawet nie spojrzawszy w jego stronę. – Później sobie
porozmawiamy – rzuciła na odchodnym, zatrzaskując
drzwi.
Stanął jak wryty, zastanawiając się, co takiego miała na myśli?
„Później sobie porozmawiamy!”. To jednak coś musi być
na rzeczy... Gdyby nie miała niczego do ukrycia, to porozmawiałaby
normalnie, teraz... Myśli kotłowały się w głowie
niczym sztorm w ryczących czterdziestkach.
Wyszedł na zewnątrz budynku, wsiadł do auta, wycofał,
ruszył w kierunku ulicy Bolesława Prusa, cały czas mając
mętlik w głowie. Nie pomyślał, żeby się odwrócić i jeszcze
raz spojrzeć na odnowioną siedzibę krzesanickich śledczych.
Ale, nawet gdyby to zrobił, nie mógłby dojrzeć, jak
chwilę po zatrzaśnięciu drzwi przez Marzannę Wilamowską
telefony w prokuraturze okręgowej rozgrzewają się do
czerwoności.
cdn.