Wczoraj uczestniczyłem w działaniach rat.-gaś. w warszawskich Włochach, gdzie doszło do wybuchu gazu w 4-piętrowej kamienicy. Zdarzenie masowe o skali, jakiej dawno tu nie było. Więc trochę spostrzeżeń na gorąco.
Pierwsza faza akcji - na miejscu zastęp GBA (1km dojazdu z JRG) w pełnej 6-osobowej obsadzie. Nie ma jeszcze pogotowia.
Sytuacja zastana - ludzie leżą na zewnątrz, ludzie w oknach na kondygnacjach 3 i 4, silne zadymienie ze wszystkich okien, pożar na kondygnacjach 1 (parter) i 2, osoby postronne próbują ewakuować uwięzionych, niszczą betonowe ogrodzenie blokujące wjazd na podwórze dla ekip ratowniczych.
Sytuacja przekazana przez 1 dowodzącego - jak powyżej z informacją o bardzo dużej ilości poszkodowanych, prawdopodobnych ofiarach śmiertelnych i zapotrzebowaniem na wiele karetek pogotowia. Chaos, brak jakiejkolwiek organizacji działań, dowodzący nie jest w stanie dokładnie sprecyzować ilości poszkodowanych, zapotrzebowania na siły i środki - nie ma na to czasu, po prostu brakuje mu ludzi i sam ma ręce pełne roboty.
Po kilku minutach dojeżdżają siły z kolejnej JRG (GBA, GCBA, SH - 12 ratowników), jest też 4-5 karetek. Rozstawione zostają skokochrony, sprawiony podnośnik, ratownicy wprowadzeni do środka - ogień na klatce schodowej odciął drogę ewakuacji kilkunastu osobom na wyższych kondygnacjach, trwa ewakuacja przez okna (skokochrony, podnośnik), prądy gaśnicze po klatce do środka, wszyscy ratownicy przeszukują pomieszczenia (4 piętra) lub prowadzą działania gaśnicze - pada zapotrzebowanie na kolejne karetki.
Oficer Operacyjny po przejęciu dowodzenia dysponuje kolejne 2 zastępy gaśnicze (GBA, GCBA - 12 ratowników), SD oraz grupę rat. medycznego z PSP. Pogotowie dosyła kolejne ambulanse. Dopiero teraz zaczynamy mówić o organizacji działań.
Reasumując - w I fazie akcji nie było mowy o ratownictwie medycznym!! Ilość naszych ratowników nie była wystarczająca by przeprowadzić ewakuację (z okien skakały dzieciaki) a co dopiero mówić o zajmowaniu się poszkodowanymi leżącymi na zewnątrz czy określaniu kolorkami ich stanów zdrowia.
Pogotowie - to co dojeżdżało to za chwilę odjeżdżało z poszkodowanymi. Pierwszy dowódca ze względu na skalę zdarzenie nie może przekazać konkretnego zapotrzebowanie - pada jedynie sformułowanie "więcej" i mu się nie dziwię. Samo ustalenie ilości osób zabranych przez pogotowie zabrało ok. godziny.
Działania wyglądały tak - pogotowie zajmowało się osobami już ewakuowanymi, w środku działali tylko strażacy i ograniczali się do ewakuacji, przeszukiwania i gaszenia. Nie mieli czasu na rat. medyczne (ewentualnie pomoc przy przenoszeniu poszkodowanych). I chyba nic lepszego tu nie można było wymyślić.
Konkretna sytuacja przez KDR przekazywana była w momencie, kiedy miał on taką ilość ratowników by moc skierować ich do określonych działań, a sam nie musiał czynnie brać udziału w akcji - bardzo dobrze funkcjonowała łączność między d-cami sekcji i zastępów a KDR, prowadzono też ewidencję ilości ratowników wchodzących do środka.
Dwa PR zespoły do końca działań zabezpieczały akcję, z czego jeden w pełnej gotowości (lekarz, ratownik, kierowca + nosze + sprzęt w odległości kilkunastu metrów od budynku).
Pytanie - kto powinien zgłosić konkretne zapotrzebowanie na ilość karetek - KDR czy lekarz na miejscu działań? Jeden z ratowników medycznych PR powiedział mi, że jest taka umowa między PSP i PR, iż przy zdarzeniu masowym jeden zespół PR z lekarzem jest do dyspozycji KDR-a, i KDR w porozumieniu z tym lekarzem określa zapotrzebowanie na ilość karetek.
to tyle na gorąco.
pozdr.