Od trzech lat myślę o napisaniu tego tekstu i dopiero teraz zebrałem siły, choć zaczynałem na serio już parę razy. Teraz gdy to poprawiam nadal nie jestem z niego zadowolony...Tematów takich jak ten obecnych jest na forum cała masa i niestety z przykrością muszę stwierdzić, że wszyscy się mylicie! Tak po prostu - wszyscy. I krytykanci ZZ i zwolennicy, do których się zaliczam. Nawet bardziej - zaliczam się wręcz fanatycznie. Tyle, że interesują mnie wyłącznie zawodowe związki pracownicze i ten ich fragment działalności który dotyczy spraw pracowniczych.
Dokładniejsza teoria szumowiny=========================
Szumowina to istota bezideowa i bez kręgosłupa. Poświęcająca 100% czasu na realizację własnych celów dowolnymi dostępnymi w danym momencie metodami.
Szumowina nie ma zasad, więc
oczekiwanie, że szumowina się zmieni jest po prostu głupie. Szumowina gastronomiczna, która stanowi zapewne promil objętości może skutecznie obrzydzić danie. To, że pod spodem kipi smakowita zawartość nie ma nic wspólnego z breją na powierzchni.
Kibicując jedynie zdrowej tkance, lub posługiwanie „wiarą”, z pewnością nic się nie dokona w walce z szumowiną. Szumowinę w zupie albo się upierdliwie wybiera łyżką przez cały czas gotowania, albo odlewa pod koniec, marnując część zawartości, można też zamknąć oczy i przełykać szumowinę w talerzu. Podobnie jest w życiu.
Czy można wygrać z szumowiną?W zasadzie nie. Przeciętny człowiek jest w stanie wykrzesać ekstra 10, 20% dodatkowej energii na nowe cele, czym nigdy nie wygra z szumowiną. Patrząc chłodnym wzrokiem, nawet
jeśli uda się chwilowo pokonać szumowinę, jest to raczej przypadkowe zwycięstwo, bez większego wpływu na rzeczywistość w dłuższym okresie. (szerzej na ten temat w przykładzie 1)
Gdzie są szumowiny?Patrząc poziomo – wszędzie, wśród polityków, złodziei, strażaków, sędziów, księży, sportowców, kosmonautów.
Patrząc pionowo – szumowina mówiąc kolokwialnie - gromadzi się na powierzchni.
To jest przecież najważniejszy cel szumowiny. W organizacji płaskiej – gromadzi się przy władzy, w wielopiętrowej -
zbiera się na poszczególnych szczeblach. Powoli, sukcesywnie zawłaszczając dostępną przestrzeń dla siebie, wypierając systematycznie zdrową tkankę. Gdy już uchwyci przyczółek,
szumowina rozwija się jak nowotwór, jest to działanie destrukcyjne i najczęściej nieodwracalne, a przynajmniej nie bez znaczącego wpływu dla zdrowia żywiciela. Ciężko wskazać, gdzie środowisko dla szumowiny wydaje się najbardziej atrakcyjne. Jest to jakaś wypadkowa celu szumowiny, swobody działania, umiejętności i ambicji. Najatrakcyjniejsze dla szumowin przeciętnych jest zdobycie średnich szczebli, tych jest ok. 60%, pozostałe, po 20% celują w najniższe i najwyższe szczeble. Niezwykle pouczającą opowieść o szumowinach związkowych napisał Mateusz Cieślak w tygodniku NIE
http://www.nie.com.pl/art10131.htm warto przeczytać.
Wystarczy pojąć powyższe zasady, żeby uprzytomnić sobie, że rozwiązanie, jeśli w ogóle jakieś istnieje, może być jedynie systemowe. Dlaczego tak wyraźnie to akcentuję? Dlatego, że wszyscy, drodzy koledzy i wy oddani związkowcy na forum, których szczerze szanuję, którzy czasem muszą świecić oczami i wy sceptycy, doświadczeni rzeczywistością, często bardzo trafnie, nieufnie odnoszący się do ZZ - źle wyznaczacie „target” mówiąc językiem mediów.
To nie prawda, że podziały przebiegają na linii strona związkowa, strona służbowa. Rzeczywisty
podział zawsze przebiega na granicy szumowina - reszta.
Proszę to dokładnie przemyśleć, to bardzo ważne, żeby tą prawdę odkryć i ostatecznie przekodować własne myślenie.
Jeśli ktoś ma nadal wątpliwości, lub mój wywód jest za bardzo teoretyczny, proszę przyjrzeć się dwóm przykładom:
1.
Funkcjonowanie dużych spółdzielni mieszkaniowych, jako wybitny przykład bezradności fizycznych właścicieli - członków spółdzielni w stosunku do władz, teoretycznie reprezentujących ich interesy, a w rzeczywistości świętych krów. Idea spółdzielczości jest stara, szlachetna i dobra. Niemal jak idea ZZ. Jednak założenia to jedno a praktyka drugie. Istnieje pewna masa krytyczna, która po przełamaniu uniemożliwia posiadanie praktycznego wpływu na działanie władz spółdzielni. Ten dziwny paradoks jest powszechnie znany wszystkim, którzy są członkami spółdzielni - molochów. Pomijam szeroko dostępne opisy faktów. Praktycznie każdy ma swoje własne lub rodzinne doświadczenia.
Czy można powiedzieć, że członkowie życzą sobie działać wbrew swoim interesom?, nie obchodzi ich najważniejszy składnik ich majątku?, nie mają czasu? - nie Prawda jest taka, że działając w pojedynkę nie mają szans zagrozić jakiemukolwiek istotnemu składnikowi władz spółdzielni. I choć jest tak, że w danym momencie zawsze jest jakaś grupa osób mocno pokrzywdzonych, zdesperowanych, nastawionych na walkę - w rzeczywistości na nic nie mają wpływu. Ich energia słabnie, w kolejce już czekają inni "zdecydowani na zmiany". No cóż, nie mają możliwości przełamania masy krytycznej... Oni mają te swoje 20% ekstra energii, natomiast tam po drugiej stronie jest grupa szumowin wyćwiczona w walce, zaangażowana w 100% i nastawiona na obronę własnych interesów. Nie mająca innych ważnych problemów oprócz tego jednego, budująca latami swoje imperium, posiadająca aparat administracyjny na usługach, co straszniejsze, wszystko to za środki tych członków... Do pozytywnych rozwiązań prawie nigdy więc nie dochodzi. Maszyna jest wypielęgnowana, naoliwiona i nastawiona działami w kierunku swoich przeciwników (członków). Żeby ją pokonać musi dojść do mikrorewolucji. Jakiejś oddolnej masowej kumulacji sił (i środków), która może zagrozić całemu układowi. To zdarza się bardzo rzadko. Musi wystąpić coś tak oczywistego i ordynarnego co zmobilizuje większość (nie jednostki!!). A gdzie tu wspominać o małych jednostkowych sprawach... giną bezpowrotnie. Dobry zarząd też ma kiepełę i wie, że taką oddolną, doraźną organizację łatwo jest przewrócić. Wystarczy jakaś zasłona dymna, jakaś obietnica, ochłap, cokolwiek. Trzeba być durniem, żeby tak źle kombinować i nie umieć odrobinkę sterować. Choć...- z drugiej strony szumowina dość często bywa durniem... Niemniej jeśli ma choć odrobinę oleju w głowie, nie ma takiej oddolnej mocy, żeby ją pokonać.
Czy widać na tym przykładzie jakieś podobieństwa? Może koledzy druhowie z OSP coś dostrzegli?
Wnioski i obserwacje z tego przykładuPodstawową nauką z tego przykładu jest
obalenie mitu zawziętego członka, który jako czynownik weźmie się w sobie i od dołu wszystko odbuduje. To nieprawda od początku do końca. Wszelkiej maści wypowiedzi na forum – na odczepnego, typu "nie podoba ci się - napraw to, skrzyknij ludzi w jednostce, zostań przewodniczącym, zmień władzę" - jest całkowicie nieprawdziwa. Jest to nawet akceptowalne ryzyko, ba, wręcz zjawisko pożądane! Czemu nie, niech tam na dole się uzdrawiają, nie mają szans na więcej, ale czemu nie. Nie ma nic milszego, niż stwarzanie pozorów. Tym mniejsze ryzyko i zagrożenie. Możliwości jednej, paru, parunastu, parudziesięciu osób są i tak ograniczone do najniższego terenowego szczebla. Na wszystkich kolejnych te lokalne głosy mogą być reprezentowane przez jeden, może parę, który nie ma samodzielnie na nic większego wpływu. Wiadomo przecież, że od szczebla terenowego, do krajowego, trzeba by mieć własną, sprawną, oddzielną strukturę, żeby zmobilizować członków terenowych, ci poprzez delegatów członków regionalnych, aby ci znowu czegoś dokonali na zjeździe krajowym. Zamiar nie do wykonania. Masa krytyczna nie do przekroczenia. Twoje (wasze) 20% energii przeciw 100%. I do tego to wszystko w jednym czasie... Niemożliwe? – owszem. Bo właśnie takie ma być! Niemożliwe. Ale warto chwilę się zatrzymać, podziwiając piękno tak misternie wyplecionej konstrukcji. Wszystko po to, żebyś drogi związkowcu niczego poważniejszego nie mógł. To dla Ciebie. Ale ty walcz! Ktoś musi walczyć. My szumowiny walczymy przeciwko Tobie, więc jesteśmy chwilowo zajęci.
2.
Protesty pielęgniarekZadziwiające jest jak wszyscy patrząc na te same wydarzenia wyciągamy różne wnioski. Nasze strażackie środowisko zachęcone wieloma udanymi przykładami protestów pracowniczych marzy o własnym, skupiając się jedynie na prostej kalkulacji kalorii. To znaczy musimy z siebie dać tyle i tyle żeby wywalczyć tyle i tyle. Myślenie życzeniowe. Czy zastanowił się ktoś jaki wyjątkowy walor mają pielęgniarki, że ich protestem żył cały kraj? Co ten protest ma wspólnego z innymi – listonoszy, pracowników Tesco, śląskich tramwajarzy? Gdzie tkwi ta niewidzialna siła, że mobilizacja babeczek w całym kraju jest możliwa włącznie z protestem głodowym, miasteczkiem namiotowym itd, a my mamy problem w zebraniu symbolicznej grupy, żeby była widoczna. Dlaczego tak słabo wychodzi nauczycielom, policjantom, strażakom? Czy ma tu znacznie zjawisko powszechnego dorabiania na boku? Może osławione ograniczenia służby? Może jakieś lenistwo? Nie. Różnica jest podstawowa, choć subtelna. Wszystkie masowe, udane protesty mają jedną wspólną cechę – organizatorzy i uczestnicy wywodzą się z tego samego środowiska, od krzykacza i gwizdkowego po organizatorów –
jadą na tym samym wózku. Dodatkowo środowiska te są w naturalny sposób
odcięte od najgroźniejszej z pokus – awansowej. Pielęgniarka nigdy nie zostanie ordynatorem, dyrektorem szpitala. Nie można jej wyłowić i przekupić. Kasjerce supermarketu nie można zaoferować wysokiego stanowiska. To wystarczy, żeby
zmarginalizować zjawisko szumowiny. Jak piszą to związkowcy – w jedności siła...
Jakiej jedności? Jak definiowanej? Z kim? Przeciwko komu, lub za czym? Jak zachować jedność, jeśli członkowie są poumieszczani na wszystkich szczeblach. W naturalny sposób powstaje konflikt interesów. Jeśli dzięki poparciu związku na stanowisko komendanta powiatowego trafi szumowina, która natychmiast kosi wszystkich w zasięgu wzroku i na te stanowiska powołuje swoich kumpli – szumowiny, to o jakiej jedności mowa?
Kto w końcu wsiądzie do tych autokarów? Ci wykoszeni, już pozbawieni złudzeń? Ci wierzący, na przekór logice?
RozwiązanieRozwiązanie jest technicznie proste, wymaga tylko połknięcia jednej paskudnie śmierdzącej żaby. Aby złamać monopol szumowin musi powstać, lub się przekształcić odrębny związek zawodowy dowódców. Właśnie tak!
Musi istnieć wyraźny podział na związek/ki strażaków najniższego szczebla i opozycyjny związek przełożonych. Tylko dzięki takiej klarownej organizacji jest szansa pozyskania bardzo szerokiego zainteresowania związkiem wśród uczciwych ludzi, zwykłych strażaków. Związek zdeterminowany na pomoc i wsparcie dla swoich członków - nie dla enigmatycznej PSP z jej budżetem, krajowym systemem, reformami, pierdołami.
Związek stawiający na szczycie strażaka, z bardzo rygorystycznym regulaminem.
Który musi umieć powiedzieć także tak - Jesteś dobry, masz prawo awansować, należy ci się, to nie jest kara, ale tu nasze drogi się rozchodzą, takie mamy ustalone zasady. Przechodzisz na drugą stronę barykady.
Żegnaj.
Pozornie jest to pozbywanie się najcenniejszych zasobów, ale tylko pozornie. Siła
związku co pokazują przykłady zza okna tkwi w ruchu masowym nie w talentach jednostek. To właśnie pokazują pielęgniarki, to one mają rzeczywiste a nie wirtualne sukcesy i liczą się jako realna siła. Natomiast nie mają tego herbatkowe, cherlawe związki chcące mieć ciastko i zjeść ciastko równocześnie. To nie są związki zawodowe to trampoliny dla szumowin w ich szeregach. I choć jest ich w sumie procentowo niewielka liczba – dzięki takiej organizacji ich ohydne uśmiechnie modry szczerzą się ze stołków praktycznie w całym kraju.
Związek, który nadal uczestniczy i obserwuje oraz opiniuje zmiany w zakresie przepisów, służby, organizacji. Jednocześnie wyposażony w najgroźniejszą broń – masowy. Związek tym razem nie do przewrócenia. To związek zdecydowanie skupiony na wytykaniu i domaganiu się praw pracowniczych na najniższym szczeblu.
To naprawdę wystarczy. Nie trzeba domagać się kolejnych regulacji, spełnienia których nikt nie pilnuje. Wystarczy usiąść i domagać się tego co już jest.
W praktyce nie trzeba niczego tworzyć. ZZ komendantów sam powstanie. Jeśli już go nie ma. To związek, który się pierwszy zreorganizuje, pożegna członków powyżej dowódcy zmiany ze swoich szeregów, wprowadzi bardzo proste i śmiałe zmiany w funkcjonowaniu i organizacji zbierze całą dostępną pulę. I
może w końcu zacznie być normalnie jak w każdym poważnym nieazjatyckim kraju – strażak nawet nie będzie sobie wyobrażał, że może nie należeć do ZZ strażaków.
Pozdrawiam