Ze stresem to ogólnie u mnie /trudno mi oceniać innych/ jest mniej wiecej tak: kiedyś dawno temu po skończonej pracy 8 godz. jeździło się na różne zebrania, spotkania, narady, kontrole itp. które zazwyczaj kończyły się wiekszym lub mniejszym opilstwem /czasy byly ciężkie - wódka na kartki i jeszcze brak/. Człowiek młodszy to i więcej wytrzymał, nie myślał o jakimś tam stresie dnia codziennego. Był najwyżej tzw.kac - czyli gorzkie żale po gorzale. Później na podziale - spotkania po służbie zawzwyczaj w lokalu, gdzie akurat rzucili procenty. Omawiano i analizowano wtedy aktualne i byłe akcje ze zdwojoną energia oraz zacieśniano więzy międzyludzkie. W domu trochę "zadymy" i od nowa. Z biegiem czasu praca w napięciu oraz tragedie ludzkie i trudne,ciężkie akcje zaczęły się oddzywać w podświadomości. Psychologa w owych czasach w straży się nie uświadczyło. Kiedys zdesperowany w trosce o swoje zdrowie psychiczne udałem sie do takowego "specjalisty" i po wizycie u niego dopiero wpadłem w większy dołek /czyt.depresję/. Chyba dzięki Bogu, samozaparciu i samokontroli jakoś sobie z tym z czasem poradziłem /może nie do końca?/. Obecnie potrafię już podchodzić do wielu spraw z należytym dystansem - tak mi się przynajmniej wydaje. Dzięki temu jestem znacznie zdrowszy, ale ślad i uraz pozostał. Obecnie jak widzę "od swięta" w jednostce, psychologa mówiącego z skutkach picia wódki, palenia tytoniu itp. to żal mi tych którym naprawdę nieraz innego rodzaju pomoc jest potrzebna - szczególnie zaraz, bezpośrednio po akcjach jw.
Stres i choroby psychosomatyczne są niestety chyba nieodłącznym czynnikiem naszej służby.
To tak ogólnie. Pozdrawiam!