W zeszłym roku skończyliśmy u mnie taki kurs. Jakito był kurs? Z przygodami. Niby 31 godzin a ciągle nam przerywały wyjazdy do zdarzeń. Ale o kursie. Teoria. Przerobiliśmy materiał z książeczki holmatro. Ciekawa pomoc metodyczna. Teoria z katastrof samochodowych, kolejowych lotniczych, budowlanych. A po teorii przyszedł czas na praktykę. Stabilizacja samochodów. A potem pocieliśmy parę samochodów. Na kawałki. Dosłownie. Potem zapoznanie się ze sprzętem: poduszki, rozpieracze, nożyce, piły do tego i owego cuda cudeńka. Potem zno parę samochodów. Ale tym razem trenowaliśmy bardziej wyciąganie poszkodowanych. I tutaj tak jak napisał junior równiez daliśmy sobie upust naszej wyobraźni. Mieliśmy nawet awanturującego sie pijaka w wypadku z młodzieżą wracającą z dyskoteki. A ludzka wyobraźnia nie zna granic. A potem był egzamin. Na egzaminie startowaliśmy w zastępach czteroosobowych. Nie było taryfy ulgowej. Mieliśmy założenie i należało zabezpieczyć, wyciąć i udzielić pierwszej pomocy poszkodowanemu. Parę osób miało poprawkę. Jak pisałem wcześniej nie było taryfy ulgowej. Mi osobiście ten kurs dał dużo.