Witam, przyłączę się odrobinę do tych rozważań.
Wydaje mi się, że znam idealne rozwiązanie, sprytnie łączące w zasadzie wszystkie zgłoszone przez was zastrzeżenia (ze szczególnym uwzględnieniem bardzo trafnych przemyśleń kol. Kwasa) i idące nawet dalej. Nieskromnie powiem, że jest to tematyka, którą się interesuję bardzo szczegółowo od paru lat. Największym moim zmartwieniem jest jak to przedstawić, żeby wyłożyć podstawowe zasady nie zanudzając wielostronicowym referatem, nie pomijając wszystkich ważnych uwag. Jest to czasem konieczne, dlatego, że system, o którym chcę powiedzieć jest nam organizacyjne, kulturowo całkowicie obcy, co oznacza, że trzeba go dokładnie wyjaśnić, żeby odczytać jego działanie.
Już wiem, co będzie tematem mojej prelekcji przy okazji spotkania forumowiczów
A konkretnie chodzi o system, który znany jest pod nazwami SOP (stanard operating procedures) lub SOG (standard operating guadelines)
Tłumaczenie wprost jest nieco mylące. Nie chodzi o procedury (te mają określone cechy i są zbyt sztywne do większości zastosowań ratowniczych), chodzi o coś, co jest o szczebelek niżej opisywane w naszej krajowej literaturze dot. naukowej teorii decyzji -
zasady działania. Tak, tak, w starszych podręcznikach naszej taktyki można zobaczyć echo takich prób opisywania działań, choć sądzę, że autorzy robili to nieświadomie, nie wiedząc, że na wyższym szczeblu tworzy spójny system!
System ten jest podstawą działania wszystkich służb ratowniczych Kanady, USA, Nowej Zelandii, Australii i wielu innych.
System jest genialny w swojej prostocie i piekielnie skuteczny. Trzeba też przyznać, że z uwagi na wiek jest już leciwy i przydałby mu się lifting, ale to jest drugorzędna sprawa.
System pochodzi z lat 50-tych, zresztą podobnie jak inne rozwiązania adaptowane do sfery publicznej (z reguły zapóźnionej rozwojowo), został zaczerpnięty z obszaru przemysłu (tak samo jak system procedur, którego wykoślawioną karykaturą jest m.in. system jakości ISO serii 900x.)
Nie będę wymieniał w podpunktach zalet systemu, powiem tylko tyle, że jest to najkrótsza droga wprost do podnoszenia skuteczności działania ratowniczego. Jest najważniejszym filarem postępu i rozwoju ratownictwa, którego fenomenu od wielu lat nie potrafimy w naszej firmie rozszyfrować. Jeśli pojawiają się jakieś elementy rozwoju, to są to szczątkowe, fragmentaryczne i nieświadome adaptowanie efektów powstałych właśnie dzięki temu systemowi.
Ale dość kadzenia.
Jak to działa?
Zastrzegam, że pomijam dość obszerne wprowadzenie teoretyczne.
Czy nie zauważyliście, że wielu pytań podstawowych nie mają stosunkowo świeże dziedziny ratownictwa takie jak chemiczne, medyczne, ekologiczne?
Ba!
Zaadoptowaliśmy je stosunkowo niedawno z całym inwentarzem. Nikogo nie dziwi precyzyjny sposób pracy chemików. I choć nie znamy korzeni, historii tych rozwiązań, nasi chemicy dadzą się pokroić za swoje zasady działania. Nie jest to dziwne? Czy jest jakaś tak ogromna różnica pomiędzy wchodzeniem w trującą atmosferę trującego gazu a wchodzeniem do palącej się piwnicy? Toż tak samo szybko się umiera. Ale w pierwszym przypadku wszystkie elementy współpracują (pomijając naszą obecną trudną sytuację kadrową- poza rozważaniem), mamy ściśle określone działania w strefach, organizację terenu, dokładnie ustalony system komunikacji, podmiany, wyposażenia. Czy możemy to samo powiedzieć o działaniach gaśniczych - obawiam się że nie. Obowiązują mętne reguły zwane ogólnymi zasadami taktyki, mamy przepisy, które nakładają na kierującego akcją całą rolę organizowania i wyznaczania praktycznie wszystkich aspektów akcji.... na gorąco! Dowodzący ma prawo tamto i siamto... ale ma tylko sekundy na ogarnięcie całego bajzlu.
Zastanówmy się jeszcze raz - czy gdyby to chemicy mieli tłumaczyć sobie za każdym razem wszystkie zadania, podawać miejsce parkowania samochodów, całkiem pominąć kontrolę pracy w aparatach i ubraniach, do woli raz robić raz nie- dekontaminacji, zabezpieczać odpoczynek i cała gamę pozostałych działań - to jak by to ich działanie wyglądało? A czy nie tak właśnie wygląda gaszenie pożarów? Doświadczony dowódca, bystry umysł - większy sukces, słaby dowódca - błędy i pomyłki. Czy nie za dużo rzutów monetą w tych działaniach? A co to jest to doświadczenie? Ile razy trzeba dać ciała, żeby mówić o doświadczeniu? Kto na tym cierpi? Czy nie jest to za wysoki koszt zdobywania wiedzy zawodowej? Eksperymentowanie na żywym organizmie? Czy ktoś chciałby, żeby go operował chirurg, który nie ma żadnych ustalonych zasad? Dla którego każda operacja jest inna?
Może dzisiaj jednak włączymy światło nad stołem, pani Krysiu pani poda ten nożyk - tak skalpel, no dobra może być to drugie byle było ostre, o kurczę... to ten pacjent nie śpi? Zaraz, Krysia jest na innej sali? A co pani mówi? Jaka maseczka, a ręce myłem w domu, chyba wystarczy, JAKOŚ TO BĘDZIE, poprzednio się udawało, ludzie mają do nas zaufanie....Tak nie można.
Zaraz po II wś na zachodzie mieli dokładnie takie same problemy jak my dzisiaj. Ten okres jest często wspominany przez różnych weteranów. Rządzili wojskowi, powszechnie panowało przekonanie, że nie ma czego zmieniać, każdy pożar jest inny. Dopiero po serii pożarów nękających USA chyba w 57 lub 53 roku i chyba w Los Angeles, gdy cała straż mało w kosmos nie została wystrzelona przez prawników ubezpieczalni i właścicieli, oraz poszkodowanych, którzy z państwowej straży uczynili sobie dojną krowę, przyszło otrzeźwienie.
Przyjmijmy z dużą szczerością, że jesteśmy cały czas w epoce chaosu. Rzadko w rzeczywistości potrafimy odpowiedzieć na pytania:
kto coś ma zrobić,
kiedy,
jak,
gdzie,
dlaczego.
W końcu narodził się system.
(przerywam tu opowieść, tak jak przypuszczałem nie dałem rady w jednym kawałku opisać całości, nawet nie doszedłem do sedna, ale już myślę, że jutro polecę dalej, wstępniak już mam
)