Witajcie!
Jak widać zdania są podzielone. Każdy ma swoje sposoby rozwiązania problemów. Ja mam drobne pytanie? Czy my przypadkiem nie popadamy w jakieś szaleństwo?
Mówimy o likwidacji stopni, szkół, o szkoleniu przełożonych przez podwładnych, ktoś tam bredzi o desancie.
Pytanie Leo było proste: czy są jeszcze jednostki, w których oficerowie pełnią służbę podoficera dyżurnego.
Odpowiedź: Leo jeśli są, to chyba nikt nie odpisze, bo to wstyd jak cholera. Dlaczego? Bo świadczy o tym, że przełożeni w tej jednostce nie potrafią zorganizować polityki kadrowej, obsada stanowisk jest, co najmniej przypadkowa.
W innych JRG są pewnie inne problemy, np podoficerów z wybujałymi aspiracjami, co również przebija z postów. Zadaniem ratowników nie jest ocenianie swoich przełożonych, tylko wykonywanie swoich zadań. Na tym moim zdaniem należałoby zakończyć pisanie.
Z jednym zgodzę się z całą pewnością, a mianowicie - należałoby zmienić program nauczania w szkołach pożarniczych. Węże już umiemy rozwijać. Niektórzy potrafią je nawet alarmowo zwinąć. Dzięki jednej szkole, niektórzy nawet nauczyli się układać kostkę brukową, tynkować itp.
Nie wystarczy przydzielić szkole obszar chroniony, aby elewi, kadeci, czy podchorążowie nauczyli się działać. Nie wystarczą również 1-miesięczne praktyki.
Może pora zastanowić się, czy pożarnictwo w swej wielokierunkowości nie jest podobne do medycyny i nie wymagałoby wydłużenia procesu kształcenia i wprowadzenia jakiegoś rodzaju specjalizacji. Specjalizacji wśród których znajdowałyby się takie, których zdobycie wymaga bezwzględnego zdobycia niższych szebli specjalizacyjnych oraz odbycia praktyk w wyznaczonych jednostkach organizacyjnych ochrony przeciwpożarowej.
Przepraszam cię Leo, ale rozpisałem sie już na inny temat.
Jeśli kogoś uraziłe, to przepraszam. Pozdrawiam i na razie.