Było to w miesiąc po zatrudnieniu na stanowisku kierowcy(paręnaście lat temu)-dotychczas w OSP nie byłem. Jako, że jeździłem parę lat w transporcie leśnym m.inn. Starem 244 (z przyczepą) a taki "model" był i w OSP (GBM 2,5/8) to instruktaż był krótki:" Ty dojedziesz, odpalisz motopompę a resztę chłopaki zrobią; nauczysz się jak pojeździsz". Rzecz jasna były opowieści "starszych" (niekoniecznie wiekiem) o akcjach, gaszeniu pożarów, itp.itd. Ja miałem przygotowanie typu: umiem jeździć autem i byłem w wojsku więc wiem co to dyscyplina i, że "Rozkaz to rozkaz! Nie ma dyskusji".
I przyszedł ten październikowy dzień; telefon- dzwoni dyspozytor z Komendy Rejonowej (tak to się wtedy nazywało) i mówi, że na K-xx jest wypadek, trzeba zbierać ludzi i jechać. No więc nie wiem już co było pierwsze? Wycie syreną, odpalanie auta czy... początek odmawiania pacierzy? W każdym bądź razie przybiegło 3 strażaków, auto odpalone i wyjazd. Nie dam paznokcia uciąć czy już w remizie nie zostały włączone sygnały; w każdym bądź razie aż do miejsca zdarzenia "pracowały" na pełnych obrotach- nie ważne:teren zabudowany, pola, las-jazda z pełną "pompą".
Po drodze pytam (wydzieram się do d-cy, no tego co siedzi obok, bo wiadomo, tak?-"koguty pieją") czy wie co będziemy robić przy tym wypadku? On, że nie bo oni do wypadków nie jeździli: oni są "strażacy a nie jacyś tam ratownicy" i to ja jako, że pracuję, jestem kierowcą mam to wiedzieć. No więc robię przegląd w głowie sprzętu ratownictwa drogowego:- nie ma z tym problemu bo na stanie jest inopur i... wystarczy. No, jeszcze jakieś topory, toporki. Jest też nasza wersja "PSP R1" w postaci apteczki samochodowej z przeterminowaną jodyną i kilkoma napoczętymi bandażami. Rękawice lateksowe?- eee, po co? To te ogrodnicze nie wystaczą? Więc sprzęt mam w głowie "uporządkowany", teraz przychodzi kolej na "wiadomości". Tu nie ma problemu żadnego: tam gdzie się zaczynają tam i kończą więc zasada "masz głowę i ch... to kombinuj" znajduje zastosowanie jak nigdy dotąd (w końcu to jest ten mój pierwszy raz, tak?).
No, dojechaliśmy. Jest zdarzenie. Na szczęście była to kolizja (autko uderzyło w drzewko, nie mocno, kierowca już wyszedł nic mu nie było więc karetka chwilę potem odjechała, zostali policjanci). Teraz tak; Trójkąt ostrzegawczy?- no był; leżał sobie spokojnie gdzieś tam głęboko schowany, dobrze mu tam było więc po co go wyciągać? Sygnalizatory (pachołki) ostrzegawcze? Hm...: jakby miały być drewniane to śmiało moglibyśmy powiedzieć, że to drzewo z którego będą zrobione rośnie sobie spokojnie i cieszy oko gajowego.
Zaczekaliśmy na pomoc drogową, zabrano to co miało jeździć (mimo, niedużego uderzenia nie był wóz już do jazdy) i wtedy przemówiła Ona. Tak, Ona. Nasza PO-5 (przypominam: to był mój pierwszy raz i na "bojowo" odpalałem Ją po raz pierwszy). Po odpaleniu były jedne z najszybszych moich 20 metrów i już byłem przy prądownicy. Pełna "rura", prąd zwarty i po tej jezdni (no dobrze, że ci z GDKKiA tego nie widzieli). No co? Znowu pytacie teraz o szczotki do zamiatania ulic? Ależ Wy jesteście upierdliwi, słowo daję....:-)
Ja pierdzielę- ale folklor, co? Tak było, taki był ten mój pierwszy raz. Serce mało nie wyskoczyło z podniecenia a potem to byłem dumny jak trza. No, do pierwszych kursów ale to już temat na inne opowiadanie.
Pozdrawiam, tym co to czytają: "Do siego- jak najmniej wyjazdów, jak najwięcej satysfakcji z faktu bycia strażakiem".