Nie interesuje mnie co jakaś firma chce wszyć w ubranie. Doskonale rozumiem jej działanie, jest racjonalne, sprytne i nastawione na koszenie kapuchy.
Rozumiem i współczuję głęboko redaktorce Gazety pani Grabowskiej, jej świat jest prosty jak szkoła, którą ukończyła. To musi być koszmar interpretować świat przy pomocy zero-jedynkowego kalkulatora, który ma Pani zamiast mózgu.
Nie rozumiem w ogóle postępowania urzędników KG oraz innych, którzy cieszą się jakby im ktoś do kieszeni napluł.
Za pieniądze publiczne powstaje wy(twór), który pod pretekstem ochrony strażaka może doprowadzić do zawłaszczenia rynku przez jednego producenta, który będzie dyktował cenę. Dowodem jest współpraca z jedną firmą komercyjną. Dla wolniej myślących:
wszyscy złożymy się poprzez NASZE niższe pensje, na złote kapcie pewnego przedsiębiorstwa.
Scenariusz optymistyczny
Pojawi się wymóg stosowania czujników w ubraniach.
W przeciągu paru lat powstanie kilka standardów czujników, monitorów, komunikacji. Każdy będzie autorski producenta. Każdy po zawładnięciu kawałkiem rynku ustanowi dyktat cenowy na swoim obszarze. Dysponent środków (straż) będzie mogła co najwyżej potulnie zgadzać się na sufitowe ceny. (Mniej więcej tak jak "firmowy" standard dragera monitorowania pracy w aparatach.)
Scenariusz pesymistyczny
Pojawi się wymóg stosowania czujników w ubraniach.
Z uwagi na wyforsowanie się jednej firmy akurat w okresie skupienia największych zakupów w straży, jedna firma zdominuje rynek. Ceny całkowicie oderwą się od rzeczywistości.
Zamiast puknąć się zdrowo w dyńkę, urzędnicy KG chodzą potulnie na postronku jednego producenta. A mogłoby być tak fajnie... Gdyby zamiast cieszyć się pierdołami pomyśleli o standardzie technicznym, który przedstawiliby producentom, byliby panami sytuacji. Producenci, którzy mieliby swobodny dostęp do jednego standardu, w sposób konkurencyjny walczyliby o rynek. Ceny nie pochodziłyby z sufitu, można byłoby nadal kupować ubrania różnych dostawców z uwagi na kompatybilność ich rozwiązań. I to producenci chodziliby na postronku straży.
Tyle razy taki szkolny przykład jak powyżej miał w straży miejsce, tyle razy dotykały nas już konsekwencje takiej "współpracy" bzinesu z państwem, że zwykłą tępotą urzędników wytłumaczyć tego nie można...
Za publiczne pieniądze dostaniemy chroniony patentem wynalazek należący do jednej firmy, który posłuży do drenowania na długie lata kolejnych budżetów.
Brawo. Jak to pisze pani Grabowska: Bip, bip - trzeba uciekać!