Myślę, że w problemie zgłoszonym przez MIKE`A, nie chodziło wcale o wyposażanie OSP w sprzęt ratownictwa chemicznego. Rację ma Witold - sprzęt ten jest kuriozalnie drogi, to raz, a dwa, to brak odpowiednich kwalifikacji samych ochotników.
Problem wydaje mi się leży w braku szkoleń d-ców zastępów i sekcji (OSP oczywiście) w zakresie rozpoznania chemicznego. I nie chodzi mi tu wcale o skomplikowane badanie przy pomocy przyrządów pomiarowych stopnia skażenia i wyciągania ewentualnych wniosków - to nie nasza działka.
Nie wiem jak u was, ale na naszych kursach "liźnięto" tylko ten temat.
Wożę oczywiście w naszym SRT zafoliowaną tabelę numerów ONZ i w każdym przypadku, kiedy nawet najdrobniejszej kolizji ulega na drodze samochód z pomarańczową tabliczką - sprawdzam co to takiego. Ponieważ odpowiadam za ludzi, chcę odpowiednio wczesniej zareagować, nim zrobi to dyspozytor z MSK. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że zdarza się, że tabliczka mówi co innego - list przeładunkowy co innego, no i oczywiście ładunek też nie ma z nimi nic wspólnego. I choć to odosobnione przypadki, należy się z takimi sytuacjami liczyć.
Praktycznie każdy z nas posiada elementarną wiedzę z zakresu chemii i fizyki, więc pozwala to nam, na ocenienie potencjalnych zagrożeń - ale wydaje mi się, że temat ten jest trochę po macoszemu traktowany przez służby odpowiadające za nasze wyszkolenie. To , że do wypadków transportów z niebezpiecznymi substancjami dochodzi nader rzadko, nie powinno nikomu osłabiać czujności. W wielu przypadkach, to my ochotnicy jesteśmy pierwsi na miejscu zdarzenia.
O ile wiadomo, co można zastać przy wypadku cysterny z olejem opałowym, czy też wykolejonej lokomotywy, o tyle, tak jak pisał MIKE w przykładzie z "Małako" (chyba mój ziomal)- wszystko jest możliwe. A pomysłowość naszych przyjaciół zza wschodniej granicy - wierzcie mi - czasami przeraża.