Tajemnica gumowej opaski - Raport ANGORY – Polski pacjent (89)
Raport ANGORY – Polski pacjent (89)
W zawód strażaka wpisane jest ryzyko. Trudno jednak pogodzić się z faktem, że w XXI wieku w centrum Europy 34-letni ratownik po otwartym urazie nogi umiera z powodu wykrwawienia.
„W dniu 24 stycznia 2004 r. Jacek Supera pełnił służbę ratownika na drugiej zmianie w KP PSP w Brzezinach – czytamy w protokole powypadkowym sporządzonym przez Komendę Powiatową Państwowej Straży Pożarnej w Brzezinach – (po północy wyjechał do pożaru – przyp. red). (...) Jacek Supera wykonywał rutynowe czynności, tzn. stojąc przed budynkiem podawał prąd wody w natarciu na dach palącego się budynku. (...) W pewnej chwili część konstrukcji budynku (dachu i nadmurówki) zsunęła się na niego i przycisnęła go uszkadzając prawą kończynę dolną. Według tego samego protokołu rannemu strażakowi koledzy założyli opatrunek uciskowy, opaskę uciskową, przykryli kocem oraz „folią życia”.
Z danych zawartych w tzw. karcie manipulacyjnej straży wynika, iż wypadek miał miejsce 48 minut po północy, karetka pogotowia ratunkowego zaś przyjechała 14 minut po wezwaniu.
– Z relacji kobiety, która była świadkiem wypadku męża, dowiedziałam się, że nie miał założonej gumowej opaski uciskowej, a jedynie bandaże – mówi Iwona Supera.
– Na wyposażeniu wozu bojowego jest gumowa opaska uciskowa i taką opaskę jeszcze przed przyjazdem karetki strażacy założyli panu Superze – stwierdza Lechosław Pawlik, komendant powiatowy Państwowej Straży Pożarnej w Brzezinach.
– Ten pacjent miał otwarte zwichnięcie kończyny dolnej – mówi dr Elżbieta Grzelak, koordynator ratownictwa medycznego CPR w Koluszkach. – Założono mu opatrunki uciskowe, które miały za zadanie zatrzymać krwawienie.
– Ale go nie zatrzymały – podsumowuje dr Ryszard Frankowicz, prezes Stowarzyszenia Obrony Praw Pacjenta. – Na podstawie posiadanych przez panią Superę dokumentów nie można jednoznacznie ustalić, czy jej mąż miał założoną gumową opaskę uciskową, czy też krwawienie starano się zatamować bandażami i gazą. Jeżeli jednak pacjent miał zaciśnięte gumowe opaski, to wiele wskazuje na to, że były one założone wadliwie. Prokuratura musi teraz to wszystko szczegółowo wyjaśnić. Podczas pożaru palił się budynek mieszkalny, a sąsiednie domy także były zagrożone. Dlatego ze zwykłej zawodowej ostrożności, jednocześnie ze strażą, powinna zostać wezwana karetka pogotowia. Nie zapewniono bezpieczeństwa nie tylko poszkodowanym mieszkańcom, ale i samym strażakom. Gdyby pogotowie było na miejscu już w momencie rozpoczęcia akcji gaśniczej, pewnie uniknięto by tragedii.
– To nie był poważny pożar. Nie ma praktyki wzywania jednocześnie ze strażą karetki pogotowia. Teraz trudno spekulować, co by było, gdyby – wyjaśnia komendant Pawlik.
Wykrwawiony na śmierć
W karcie pacjenta, w rubryce „wywiad”, lekarz szpitala w Brzezinach napisał:
„Pacjent przywieziony przez zespół R do izby przyjęć o godz. 1.12. W chwili przybycia przytomny, pobudzony, kontakt logiczny. (...) Na udzie prawym zaciśnięte dwie opaski uciskowe. Kończyna dolna prawa w kałuży krwi. W dole podkolanowym rana szarpana ok. 15-20 cm. (...) Z rany wystają kłykcie kości udowej”. – W momencie przywiezienia do naszego szpitala pan Jacek Supera był wykrwawiony, w nieodwracalnej fazie wstrząsu obwodowego – mówi Jan Krakowiak, dyrektor Szpitala Powiatowego w Brzezinach. – Zastanawiam się, kiedy założono mu opaskę? Chirurg i anestezjolog, którzy próbowali go ratować, byli zaskoczeni, że po dotarciu do rany, krew na uszkodzonej tętnicy, zamiast tryskać na metr czy dwa, już tylko kapała. Żyły obwodowe były zapadnięte, po prostu się skleiły. Szpital dysponował odpowiednią ilością krwi, miał doświadczonych specjalistów, a jednak wysiłki okazały się daremne. W takiej sytuacji nie pomogłoby nawet, gdyby poszkodowany trafił do najbardziej renomowanej kliniki. Ten człowiek miał ogromnego pecha.
Jacek Supera zmarł w szpitalu o godz. 3.05, dwie godziny siedemnaście minut po wypadku.
– Szpital zrobił, co mógł – stwierdza dr Frankowicz. – Nie wiem, czy przyczyną śmierci strażaka był pech, czy raczej nieżyciowe procedury obowiązujące w straży pożarnej? A może niewłaściwe zabezpieczenie kończyny przez udzielających pierwszej pomocy lub zespół karetki.
– Teraz ustalenie wszystkich okoliczności tej tragedii należy do prokuratury – wyjaśnia dyrektor Krakowiak, któremu przekazaliśmy już wszystkie dokumenty.
– Przed kilku dniami, gdy w domu była tylko moja mama, przyszło dwóch ludzi, którzy przedstawili się, że są z prokuratury i chcą nam pomóc – dziwi się pani Supera.
– Wykluczam sytuację, w której ktoś z naszej prokuratury kontaktował się z panią Superą w jakiś nieoficjalny sposób – wyjaśnia Anna Czapnik, zastępca prokuratora rejonowego w Brzezinach. – Wszystko robimy zgodnie z procedurą, a więc z tą panią możemy rozmawiać tylko w naszej siedzibie, po uprzednim wysłaniu wezwania. Sprawa śmierci pana Supery jest przez nas badana. Pani Supera jest osobą pokrzywdzoną, jeżeli więc wystąpi do nas oficjalnie, to udostępnimy jej kopie dokumentów dotyczących wypadku i śmierci jej męża.
Utykał podczas akcji?
– W sierpniu ubiegłego roku mąż miał wypadek, odbił sobie piętę lewej nogi – wspomina pani Iwona. Brzmi to może niegroźnie, ale przebywał na zwolnieniu aż 43 dni! Dostał też spore odszkodowanie z PZU. Praktycznie utykał na nogę aż do dnia śmierci. Mimo to był dopuszczony do pracy.
– Jeżeli strażak jest na zwolnieniu lekarskim trwającym co najmniej 30 dni, to do dalszej służby dopuszcza go komisja lekarska. Jako komendant nie mam prawa ingerować w werdykty lekarzy – wyjaśnia Lechosław Pawlik.
– Dopiero teraz dowiaduję się, że po tak długim zwolnieniu mąż musiał stawać przed komisją lekarską, tylko że ja nie przypominam sobie takiego faktu. Nie twierdzę, że nie był na komisji, ale na pewno o tym nie wspomniał, a nie miał przede mną tajemnic. Po śmierci męża jesteśmy w bardzo ciężkiej sytuacji. Nie pracuję, gdyż młodsze z dzieci jest chore na astmę. Strażacy zebrali więc dla nas pewną sumę, za co im dziękuję. Niestety, Brzeziny to małe miasto i już słyszałam na ulicy haniebne plotki, ile to zarobiłam na śmierci męża.
– Nie potrafię panu z głowy powiedzieć, ilu strażaków ginie rocznie w akcji. Razem z ratownikami z OSP, od kilku do kilkunastu – mówi brygadier Witold Maziarz, rzecznik komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej. Każdy wypadek analizowany jest na miejscu w konkretnej komendzie.
– Sprawę śmierci Jacka Supery badała komisja w Komendzie Powiatowej w Brzezinach. Była to analiza wypadku pod względem BHP. Żona zmarłego nie miała zastrzeżeń do poczynionych ustaleń, dlatego Komenda Wojewódzka nie badała dalej tej sprawy – stwierdza Piotr Holajda rzecznik Komendanta Wojewódzkiego PSP w Łodzi.
– Jak widać, na szczeblu Komendy Głównej nie analizuje się przyczyn śmierci strażaków – dziwi się prezes Frankowicz. – Jackowi Superze nikt nie przywróci już życia, lecz po tej tragedii powinno stać się standardem wzywanie na miejsce karetki pogotowia ratunkowego razem z wozem bojowym straży pożarnej.
KRZYSZTOF G. RÓŻYCKI
Tekst powstał przy pomocy dr. Ryszarda Frankowicza, prezesa Stowarzyszenia Obrony Praw Pacjenta z siedzibą w Tarnowie. Telefon kontaktowy 0 602 13-31-24 (od godz. 10 do 12).