Dowcip polega na tym, że uprawnienia wydaje się nie na podstawie tych kwitów, bo nikt ich nie wymaga nawet do wglądu. I
de facto, co autor miał na myśli, to mógł napisać wśród innych wymagań w określonej ustawie.
Zawsze należy zdawać sobie sprawę, że urzędy i instytucje państwowe działają na innej zasadzie niż obywatele i podmioty prywatne. My jako my, możemy robić to co nie jest zakazane, lub powstrzymywać się od rzeczy nienakazanych przepisami prawa. Tymczasem w urzędzie nie ma dowolności - każda decyzja musi być umocowana prawnie. Także jeśli w ustawie wśród wymogów nie ma kursu kierowców konserwatorów sprzętu, to starostwo żądając przedłożenia takiego, przekracza swoje kompetencje i
łamie prawo. Wydanie odmownej decyzji na piśmie w takiej sytuacji to prosta droga do przegranej sprawy w sądzie administracyjnym. Tak samo kiedyś mogłem się odwołać że mi z kwitu pozwolenia wykreślili C+E i B+E, bo na kwitach z badań miałem samo B,C, mimo tego, że w ustawie jak byk stoi, że zezwolenie wydaje się na grupy kategorii A/B/C/D.
Nie daję gwarancji, że w każdym powiecie / województwie sytuacja wygląda identycznie. W końcu - powtarzając się - chore prawo, chory system...
Tak naprawdę z tego co pamiętam ustawodawca nie sprecyzował na jakiej podstawie osoba ubiegająca się o wydanie zezwolenia ma udowodnić, że wyrabia je na potrzeby OSP. Przyjęło się, że robi to na zasadzie oświadczenia wystawianego przez urząd miasta/gminy, ale na dobrą sprawę wystarczyłoby żeby taki kwitek wystawił np. prezes OSP. I w zasadzie to nawet tak by było sensowniej, bo ostatecznie co ma gmina do decydowania o tym? Tak samo kuriozalne jest wymaganie dokonania opłaty skarbowej przez UG - to jest już cyrk. W takiej sytuacji jak wyżej - jak nie chcą wydać, to najpierw do przełożonego bezpośredniego, potem do starosty, jak nie po dobroci to o decyzję z uzasadnieniem na piśmie poprosić. Najlepiej zaznaczając że będzie potrzebne do sprawy w WSA... takie manewry czynią cuda, i wyważają drzwi z napisem "NIE DA SIĘ" od ręki.
To nie jest nic nadzwyczajnego, w wiejskich gminach często stanowiska urzędnicze obejmują "znajomi i rodzina", z minimalną znajomością prawa zgodnie z którym mają działać, i praktycznie zerową odpowiedzialnością. Im dalej na prowincję tym gorsze jaja się dzieją - wiem, bo sam walczyłem z urzędniczą głupotą nie raz.