I mnie również wydawało się, że ściąganie kotów z drzewa to zajęcie bardziej dla służb komunalnych niż dla strażaków. Zresztą myślałem, że coś takiego na wsi (gdzie mieszkam) jest rzeczą wielce nieprawdopodobną. Tak myślałem do wczoraj. Sygnał o kotku dotarł do mnie z MSK drogą telefoniczną o godz.17, a więc już prawie o zmierzchu. W sąsiedniej miejscowości na dębie na wysokości ok.10 metrów siedzi młody kot. Właścicielce bardzo zależy aby znalazł się na dole, gdyż prawdopodobnie siedzi tam już drugi dzień, a jej dziecko bardzo przeżywa rozłąkę ze zwierzęciem.
Przyznam się, że nie najlepiej nastawiony pojechałem na tą nietypową akcję, ale już na miejscu nieco zweryfikowałem swoje poglądy. Młody kot, prawdopodobnie uciekając przed psami, faktycznie prysnął na drzewo, ale jego zejście musiało by skończyć się skokiem z 10 m. Sam znam kota, który dwa razy spierdaczył się z piętra piątego i nic mu nie było, no ale ten młodziak tego nie wiedział. Natomiast dziecko tak cierpiące z powodu nieobecności kotka w domu, okazało się być niepełnosprawnym chłopcem w wieku lat siedmiu. Podjęłem akcję, no bo co tu wiele mówić wzruszył mnie ten chłopiec i po godzinie schodziłem z kotem na dół. Wielka radość i szczęście, jakie udzieliło się wszystkim stojącym na ziemi, naprawdę warte jest tych parę złotych podatnika. Nie mówiąc już o wartości propagandowej takiej akcji (nasze notowania znowu wzrosną).
Dzisiaj w pracy odwiedził mnie ten chłopiec, aby jeszcze raz podziękować "za kotka". Te podziękowania, to najwartościowsza nagroda jaką dotychczas dostałem.