Kolego, nie ma co szukać zaczepki i obrzucać się błotem, niejeden z nas pracował w jeszcze gorszych warunkach, ciaśniej, przy mniej przyjemnych świństwach i jakoś żyjemy. Poza Warszawą też trafiają się spektakularne i niebezpieczne pożary. Co do wracania w upier*olonych ubraniach i wdychaniu tego w kabinie - na to też są sposoby, ale jeszcze do tego nie dorośliśmy, jak widać.
Nikt nie ujmuje tego, że w nocy było ciężko - takie wyjazdy to nic miłego i naprawdę chylę czoła przed ludźmi, którzy działali na pierwszej linii.
Co do samych działań, na szybko i luźno - tylko na podstawie relacji i wideo/foto z mediów, nie było mnie tam:
Pierwsze co przychodzi mi na myśl, to aluminiowe łodzie (których nie brakuje), na nich M16/8 (ew. 8/8) - których też w okolicy nie brakuje (!), ssawniak, króciak i jazda. Miejsce na baniak ze środkiem pianotwórczym i zasysacz też by się znalazło, żeby trochę podziałać w obronie, a i każda łódka tego typu by to ogarnęła. Jeśli nie motopompy na łódkach, to stworzenie dobrego zasilania i pociągnięcie linii z brzegu, stworzenie dla niej wyporu (kilkanaście, kilkadziesiąt pustych baniaków plastikowych też się znajdzie) i w ten sposób działania z łodzi. Sposobów i możliwości działania było multum, niestety - skorzystano z nich zdecydowanie za późno.
Co do działań w międzyczasie, gdyby szybciej złapano pożar drewna pod mostem (w TV często było widać dość długą przebitkę, gdzie ktoś leje od niechcenia jednym zwartym prądem pod małym ciśnieniem, dopiero później do działań wchodzi prąd, tym razem piany ciężkiej) - możliwe, że góra mostu by się tak nie rozhulała, a i może prędkość rozprzestrzeniania się ognia by się zmniejszyła (dechy nie byłyby wysuszone i podgrzane=pirolizujące).