Hmm, bo do czego zmierzam. Otóż, oglądnąłem ostatnio webcast pt. "Odpowiedzialność - kto może zapobiec wypadkom śmiertelnym podczas akcji?" (
Fireground Responsibility - Who Can Stop Line-Of-Duty Deaths?), prowadzonego przez Johna Salkę, Dowódcę Batalionu 18 w Bronxie w Nowym Jorku (jest strażakiem od 30 lat). Większość webcastu to omówienie dwóch wypadków śmiertelnych podczas pożarów budynków.
Pierwszy dotyczy pożaru magazynu meblowego, podczas którego strażak odłączył się od swoich kolegów, zagubił i zginął na skutek zatrucia tlenkiem węgla, zaś
drugi dotyczy pożaru 3-kondygnacyjnego pożaru budynku mieszkalnego z pożarem na drugiej kondygnacji. Jeden ze strażaków przeszukujących 3 kondygnację został uwięziony, również zginał.
Nie przytoczę dokładnego opisu (dla zainteresowanych powyżej są linki do raportów). Przyczyn, które Salka wymienia, a które przyczyniły się do śmierci tych strażaków jest więcej, wspólnych dla obydwu przypadków też jest kilka, ale tutaj chodzi mi o jedną sprawę:
Otóż w obydwu przypadkach okazało się, że sygnalizatory bezruchu były
ledwo słyszalne. Salka rozmawiał ze strażakiem, który znalazł poszkodowanego (przypadek pierwszy) i z jego relacji wynika, że
dźwięk sygnalizatora usłyszał on dopiero gdy obrócił poszkodowanego na plecy (poszkodowany leżał na brzuchu). Podobnie było z drugim przypadku - znów dźwięk sygnalizatora był
ledwo słyszalny, a poszkodowany leżał na brzuchu. Generalnie rzecz biorąc można stwierdzić, że w obydwu przypadkach sygnalizatory nie spełniły swojego zadania. Zaznaczam, że przyczyn było więcej, ale nie miejsce tutaj na opisywanie wszystkiego.
Można chyba założyć, że strażak który straci przytomność
raczej będzie leżał na brzuchu - pracował na czworaka. Więc, jeśli sygnalizator bezruchu zaczepiony był z przodu, np . na wysokości piersi, na uchwycie na latarkę itp. to istnieje niestety duże prawdopodobieństwo, że
poszkodowany będzie leżał na sygnalizatorze bezruchu, co spowoduje znaczne wytłumienie dźwięku sygnalizatora!
Sprawa wydaje się może błaha i jedna z tych "znów się ktoś czepia", ale jeśli uświadomić sobie fakt, że
podstawowym zadaniem sygnalizatora jest wezwanie pomocy gdy strażak straci przytomność, to sprawa przestaje być znów taka błaha.
Jeśli więc chodzi o sygnalizatory wbudowane w aparaty, to niewiele da się zrobić. Można jedynie naciskać na producentów, by sygnalizatory takie miały dwa miejsca z których wydobywa się dźwięk alarmowy (np. przodu w okolicach piersi i na plecach).
W przypadku sygnalizatorów niezintegrowanych z aparatami (np. popularny SuperPASS),
może warto byłoby zaczepiać go na taśmie ramiennej, ale w okolicach ramienia, czy nawet na ramieniu, tak, by po przewróceniu się, czy to na brzuch, czy to na plecy nie położyć się na nim? Za daleko na plecach też chyba nie byłoby najlepiej, bo
sygnalizator powinien też być w takim miejscu, by możliwe było ręczne uruchomienie dźwięku alarmowego (gdy tylko stwierdzimy, że jesteśmy zagubieni, gdy coś nas przywaliło, gdy spaliśmy z czegoś itp. - ale to już temat na inną dyskusję).
Nie wiem co Wy myślicie na ten temat? Ja sam bym na to nie wpadł, nie obejrzawszy tego webcastu.