Nie uczestniczyłem w działaniach w pierwszej ich fazie. Natomiast przypuszczałem oglądając relację z katastrofy transmitowaną w TV, że prędzej czy później I zmiana zostanie ściągnięta do służby. (dla przypomnienia: w dzień katastrofy służbę pełniła zmiana służbowa III). I tak też się stało.
Na miejscu zdarzenia byłem w godzinach między 1 a 2,30 w nocy, dokonując podmiany strażaków z III zmiany. Z dystansu tych dni mogę śmiało stwierdzić, że przyjazd mój na miejsce zdarzenia siłami kolejnego rzutu uchronił mnie od przeżycia zdecydowanie bardziej traumatycznych chwil. Ponieważ przez ten cały czas , gdy pracowaliśmy na gruzowisku to nie słyszeliśmy już tych wrzasków, płaczów osób uwięzionych. Wyciągaliśmy już tylko zabitych.
Co uważam nie jest już takim emocjonalnie wielkim przeżyciem.
W tym miejscu chciałbym strażakom i innym ratownikom będących tam najszybciej wyrazić swój szacunek. Nie uważam się za osobę ,która boi się pracy, ale zdecydowanie lepiej trafiłem niż ci pierwsi. Skąd te wnioski. Po części z doświadczenia. Przypuszczam że musiał tam panować zdecydowanie chaos przez dłuższy okres czasu, wynikający z płaczów zagruzowanych, biegania osób którym się udało uwolnić, gdy siły i środki były niewystarczające. A to nie jest łatwe. Wniosek drugi wynika z obserwacji tych strażaków, którzy tam byli pierwsi. Przez długi czas ich zachowanie uległo jakiejś zmianie, to się dało wyczuć.
Po zabraniu ze sobą najpotrzebniejszego sprzętu przy tego typu zdarzeniach dowódca („odcinka bojowego”) zabrał nas na gruzowisko. Tam zaskoczył mnie ogrom zdarzenia. W telewizji tego nie widać i przypuszczam że nawet najlepsze zdjęcia nie mogą oddać tego wyglądu. Poruszaliśmy się ostrożnie z uwagą na zwisające w niejednym miejscu pochylone konstrukcje pozostałości hali. Z biegiem czasu nie zwracało się już na to zagrożenie większej uwagi. Robiło się swoje. Najpierw wyznaczaliśmy sobie jakiś obszar poszukiwań. Metodą chybił trafił, w taki sposób by innym grupom poszukiwawczym nie przeszkadzać. A zdarzało się po pewnym czasie gdy otworów w gruzowisku (w dachu) było coraz więcej, że pracowaliśmy niemal ocierając się o siebie. Schemat działań był prosty. Wykonać otwór w dachu po którym chodziliśmy by następnie zajrzeć do niego i zobaczyć czy są tam jakieś ofiary. W ten sposób bodajże trzy razy udało się nam trafić bezpośrednio wykonując otwór na osobę przywaloną dachem. W pozostałych przypadkach znajdował się taki człowiek dużo dalej co zmuszało do wykonania następnych otworów w innym miejscu W innych przypadkach nie znajdowało się nikogo, bo różnego rodzaju materiały, rzeczy, stoiska, palety euro, elementy konstrukcji itp. rupiecie ograniczały widok.
Wykonanie otworu o wymiarach ok. 1,5 na 1,5 m samo w sobie wymagało czasu. Aby dostać się do papy dachu najpierw trzeba było kopać w śniegu, którego było nawet do metra grubości. Następnie trzeba było skuć lud z papy o grubości od 1 cm do 4. Następnie wyciąć papę przy użyciu kantów sztychówek, potem przy użyciu pił do betonu i stali w blasze falistej wyciąć prostokąt. Wyciągnąć izolację z warstwy styropianu i wyciąć ponownie otwór w wewnętrznej warstwie poszycia dachu. To wszystko dopiero umożliwiało dotarcie do przestrzeni w której ktoś mógłby być. Przestrzeni tej było różnie. Czasem bezpośrednio widziało się posadzkę hali, zazwyczaj jakieś 40 cm przestrzeni różnie wypełnionej.
Oczywiście taki otwór nie robił się sam. Strażacy byli jedną z wielu służb które je wykonywali i śmiem twierdzić, że nie mniej profesjonalną od innych. Duże zaangażowanie żandarmerii wojskowej. To oni zwykle odśnieżali gruzowisko w celu dotarcie do właściwego poszycia dachu. Robota nie mała. Strażacy OSP też byli zaangażowani w pracę. Służby medyczne które – za mojego czasu pracy na gruzowisku – już głównie transportowały zwłoki. No i Górnicy. Profesjonaliści bez dwóch zdań. Nieocenieni w tego typu zdarzeniach. Niesamowitym było to jak niewiele potrzebują miejsca do pracy a ich ruchy i decyzje zawsze trafne. Chciałbym żeby poszło to w całą Polskę, jakimi profesjonalistami są ratownicy górniczy! Wielki podziw, mam wrażenie że wiele się od nich nauczyłem.
Oczywiście nie można pominąć zasług goprowców, lekarzy no i Policji, która m.in. zabezpieczała miejsce przed dostępem osób postronnych, mediów.
Logistyka była i co najważniejsze funkcjonowała. Ciepłe posiłki. Herbata, czekolady dostępne i bez rozliczania. Namioty w których można było usiąść i trochę nabrać sił. Były też namioty w których przechowywano zwłoki. Koksowniki czyli metalowe kosze w których palił się węgiel drzewny lub koks były rozmieszczone co jakiś czas i można było się przy nich ogrzać po wyjściu ze strefy. A przecież było zimno!
Przyznam szczerze że liczyłem na to że się znajdzie jeszcze kogoś żywego jak tak zmierzaliśmy. Jednak po zobaczeniu tego na miejscu i przy wzięciu tych bardzo niskich temperatur pod uwagę – nie chciało się już w to wierzyć. Praca i zaangażowanie było cały czas na wysokim poziomie. Nie widziałem tam tzw. Opierdalaczy. Zresztą sytuacja też do tego nie zmuszała – tak jak to miało miejsce np. w kuźni raciborskiej, gdzie tak naprawdę można było się gdzieś zbunkrować i nikt by o tobie nie wiedział przez wiele dni. Ale to jest inny temat. Rozchodzi mi się o to że naprawdę w większym lub w mniejszym stopniu wszyscy pracowali do.. no właśnie do chwili jak świtało. Można było wtedy zobaczyć całość, która nie dawała szans w ocenie na przeżycie więcej osób. Zresztą o świcie brakowało już sił. Naprawdę. Z drugiej z kolei strony siły by się znalazły na jeszcze niejeden otwór w dachu gdyby realnie istniała szansa. Rozpościerał się widok kupy gruzu, śniegu i dużej ilości otworów o prostokątnych kształtach. Znajdowało się przedmioty, kurtki, torebki i gołębie…
Oceniam akcję jako dobrze przeprowadzoną. Kulało trochę ze sprzętem oświetleniowym. Tarcze do betonu i stali były wydawane w jednym z namiotów. Trochę sprzętu się uszkodziło.
Pozdrawiam.
Czekam na relację innych.