Jestem ochotnikiem w Nevadzie. W moim dystrykcie mamy 8 remiz ochotniczych I 5 zawodowych...lacznie okolo 150 osob zalogi. W tym roku wyjechhalismy juz lacznie do ponad 800 wezwan.
To ja zapytam tak kolegę z USA, bo widać dość dużą ilość żalów wylewanych na forum przez naszych ochotników:
Na jakiej zasadzie tworzy się w USA jednostki ochotnicze, kto tworzy te jednostki (czy Departament Straży Pożarnej ma na to jakiś wpływ), czy jest ograniczona ich liczba w danym dystrykcie, jak gęsto są rozmieszczone, jaką maja średnią ilość interwencji (oczywiście z powodu rat. medycznego jest tego nie mało, ale proporcje do ilości działań zawodowców w tym samym dystrykcie powinny już coś nam powiedzieć)?
W Polsce jednostka ochotnicza może powstać niemalże wszędzie, nie ma znaczenia, że w promieniu 10km jest jednostka zawodowa i z 5 innych ochotniczych. Co najwyżej nie zostanie wciągnięta do systemu, ale nadal będzie jednostką OSP. Dochodzi to tego, że jednostka ochotnicza w skali roku wyjeżdża do działań raz, może dwa razy. A później ratownicy z tej właśnie jednostki narzekają na brak szkoleń i wyposażenia. Ja rozumiem, że każdy chce pomagać innym, ale czy jest sens w tym, by jednostka ochotnicza, w której jest powiedzmy 30 członków zabezpieczała rejon, który zamieszkuje 300 osób?
Czy nie można jakoś tego usystematyzować?
Po co jednej jednostce 4 samochody, kiedy w sąsiedniej jest tylko 1 stary GLBM? Po co jednostce 30 ubrań specjalnych (bo ma np. 30 członków czynnych), kiedy dysponuje 2 samochodami i do działań nie wyjedzie więcej niż 12 osób, a w sąsiedniej nie mają ubrań i jeżdżą w dresach? Jestem za tym, by jednostki równać do siebie, wprowadzić jakiś standard - powiedzmy 2 wozy, nadmiar przekazać do biedniejszych jednostek podobnie jak pozostały sprzęt.
Kolega ze Stanów napisał, że w jego dystrykcie na 13 jednostek (w tym 5 zawodowych) jest w sumie 150 osób załogi! U nas 150 osób to pewnie w 5 samych jednostkach OSP by się znalazło i każda z tych osób chciałaby mieć właściwe przeszkolenia i wyposażenie. A większość z nich w działaniach i tak by nie brała udziału, bo nie ma czym jechać.