Skoro nikt więcej się nie wypowiada
to ja dodam jeszcze coś od siebie...od razu uprzedzam, że są to czysto subiektywne odczucia na temat sprzętu jak i technik dotarcia do poszkodowanego pod którym załamał się lód. Na warsztatach mieliśmy okazję zapoznać się z technikami z użyciem sań lodowych (czyli standard), platformy ratowniczej (w uproszczeniu dmuchany materac), systemu woda-lód (to ten czerwony "katamaran" widoczny na zdjęciach) oraz za pomocą węży W52 napełnionych powietrzem.
Każda z nich ma swoje plusy i minusy, wady i zalety. Spróbuję to opisać, ale jak wspominałem - to czysto subiektywne będzie. Zacząłbym od tego, że po przejściu samoratowania dogłębnie zrozumiałem i odczułem, na ile ważne jest szybkie raz - dotarcie, dwa - wydobycie poszkodowanego. A często jest tak, że postronni nie potrafią pomóc i od momentu wezwania do przyjazdu służb mija 20 minut optymistycznie licząc. To kupa czasu dla kogoś marznącego w przeręblu...Więc pod kątem dotarcia do osoby w przeręblu "katamaran" (tak umownie nazwę tutaj ten sprzęt) był najlepszy. Pomijam fakt sprawienia go z przyczepy, bo zarówno ten sprzęt jak i sanie oraz platforma były już gotowe do działania. Jednak wydaje mi się, że zarówno sanie jak i "katamaran" gotowe do działania są w porównywalnym czasie. Może od tego odstawać trochę platforma, którą trzeba fizycznie napompować. Wracając do wątku dotarcia do poszkodowanego - system woda-lód czyli nasz katamaran poradził sobie zarówno z lodem (sunął po nim niby łania
) jak i z wodą oraz granicami pomiędzy jednym a drugim. Dużą rolę odegrał tu bardzo sprawny i wyćwiczony operator. Ale skoro można wyszkolić pilota wiatrakowca, to można za dużo mniejsze pieniążki i tego sprzętu
. Dużym ułatwieniem przy podejmowaniu poszkodowanego jest system kółek ułatwiający wciągnięcie go na "pokład" nawet przez jednego ratownika i bezpiecznego docholowanie do brzegu. Nie można tego samego powiedzieć raczej o saniach lodowych, gdzie po pierwsze czas dotarcia w porównaniu do "katamarana" się wydłużył (i to dość znacznie), po drugie było na nich zaangażowanych dwóch ratowników plus kolejna dwójka asekurująca na brzegu. Podjęcie poszkodowanego też wyglądało na trudniejsze. Podobnie było z platformą ratowniczą, aczkolwiek z daleka wyglądało jakby chwilami sprawiała większe problemy niż sanie. Oba ostatnie systemy są podobne w zasadzie do siebie, więc nie ma się nad nimi co rozwodzić. Kolejną alternatywą jaką sprawdzaliśmy była możliwość ratowania poszkodowanego za pomocą węży W52 po uprzednim ich napełnieniu powietrzem z AODO za pomocą specjalnej przejściówki (widocznej na zdjęciach). Ta metoda po zapoznaniu się z nią i jej mankamentami oraz wyćwiczeniu jak sobie z tym dawać radę, jest dość ciekawym rozwiązaniem. na tych warsztatach ćwiczono w wersji jednego węża złączonego stretchem (nie umiem bardziej obrazowo tego opisać - spójrzcie na foto). Po próbach mogę od siebie dodać, że lepiej sprawdza się ten system w momencie, kiedy na końcu pomiędzy wężami będą zamocowane nosze - deska. Po pierwsze ułatwiają one ewakuację poszkodowanego oraz sam transport do niego ratownika. Zamiast "deski" może być drabina itp, jednak nosze tego typu mają tą zaletę, iż posiadają własną wyporność, co znacznie ułatwia sprawę.
Z tego co wyżej napisałem może wynikać, że system woda-lód jest the best...pod względem szybkości w warunkach w jakich ćwiczyliśmy - wg mnie faktycznie sprawdził się najlepiej. Jednak trzeba sobie zadać pytanie, czy danej jednostce na danym terenie faktycznie się przyda i ile razy w ciągu roku efektywnie go wykorzystają. Jeśli faktycznie odpowiedź będzie twierdząca - warto. Alternatywą dla tego systemu są poduszkowce, które było nie było są droższym sprzętem. Jednak znowu - jeśli teren na którym mają działać je do tego predysponuje, warto zainwestować.
[załącznik usunięty przez administratora]