Nawiazujac do tematu o dostepnosci strazakow.
Musze sie kategorycznie nie zgodzic z tym, ze "lepiej juz bylo". Tak naprawde nigdy nie bylo calkiem dobrze. Gwoli wyjasnienia - od dluzszego czasu, zajmujac sie amatorsko zglebianiem historii pozarnictwa, zajmuje sie m.in. wygrzebywaniem dokumentow w archiwach, rozmowami ze starymi wyjadaczami, etc.
Sytuacja w moim regionie (obecne woj. lubuskie/zachodniopomorskie) bywala bardzo zroznicowana. Czesto slyszly sie od starszych stazem ze "kiedys sie 30 osob stawialo na alarm". Moze i owszem. Natomiast konia z rzedem temu, kto powie, ilu realnie bylo przeszkolonych. Czesto w akcjach gasniczych brala udzial prawie cala wies (jeszcze z lat 80. mam takie ustne przekazy) i granica miedzy czlonkami OSP a cywilami byla, delikatnie mowiac "plynna" (szczegolnie ze malo kto byl po jakimkolwiek szkoleniu), co zreszta moi rozmowcy przyznawali.
Wprawdzie okres PRL-u to generalnie czas dobrej pozycji pracownika wzgledem pracodawcy, ale nie zawsze odbywalo sie to bez zgrzytow. Najstarszy zyjacy naczelnik mojej OSP opowiadal mi miedzy innymi, ze sam musial nie raz, nie dwa interweniowac w niektorych zakladach pracy zatrudniajacych druhow (mowa o latach 70.), bo tam zwyczajnie nikt sie nie palil do "puszczania" strazakow, i wymiana zdan bywala ostra. A to nie byly przelewki, na naszych zalesionych terenach, w czasach, gdy wiekszosc roboty trzeba bylo odwalac tlumicami i lopata, gaszenie pozaru lasu moglo trwac i tydzien - ryzyko puszczenia kogos na syrene moglo byc duze. Co wiecej, fluktuacja kadr w OSP byla straszna, z dokumentow wynika, ze ilosc czlonkow czynnych w przeciagu kilku lat spadla z 18 do bodajze 7 (!) i to w kilkutysiecznym miescie...
Ale wlasnie - anekdoty to nie wszystko. Sa jeszcze dokumenty, protokoly kontroli itp. W sasiednim, 3-tysiecznym miescie przez czesc dekady lat 70. funkcjonowala obowiazkowa (przymusowa) straz pozarna, bo nie bylo chetnych ludzi do OSP. Bardzo czesto na alarmy w roznych jednostkach stawialy sie doslownie 2-3 osoby, niemal jak dzisiaj. Szczerze mowiac, wydaje mi sie, ze sytuacja jest dzis podobna. Sa OSP, ktore bez problemu wyjada w wiekszosci przypadkow na 2 auta (!) nawet 7-15, i sa takie, ktore ledwo 3 osoby uzbieraja nawet w piatek po poludniu. Na marginesie - jednostka ktora byla przymusowa dzis jest moim zdaniem wiodaca w powiecie i praktycznie zawsze wyjedzie, nie ma problemow. Ale dzis sa tam konkretni ludzie, naczelnik-zawodowiec (ale nie z PSP) z pasja, duch, zapal, sa druhny z uprawnieniami suplementujace meska czesc zalogi. I hula to znakomicie, a w historii bylo roznie.
Nie przecze, ze dzis warunki funkcjonowania OSP sa trudniejsze niz kiedykolwiek (niz demograficzny, niestabilny rynek pracy, emigracja), ale to i tak cud ze dziala to jak dziala, ja bym zaryzykowal stwierdzenie, ze w ogolnym rozrachunku wcale nie gorzej niz w "dobrych" latach PRL. Jest to dalekie od idealu i nie na wszystko mamy wplyw, niemniej jednak chcialbym tylko zwrocic uwage, ze z moich wywiadow i kwerend (setki, setki stron dokumentow), sklada sie obraz ciekawszy i bardziej zroznicowany niz "za komuny bylo lepiej". Nie, nie zawsze, nie wszedzie bylo lepiej. Bywalo znacznie gorzej. Wszystko tak naprawde zalezy od ludzi, im wiecej szperam, tym lepiej to widze.