Cześć Anielestrózu i serdecznie dziękuje Ci.
Bo właściwie tylko Ty mnie dobrze zrozumiałeś. Ja naprawdę chcę, dobrze dla straży i dla strażaków, a właściwie to chciałem bo teraz już nie mam ani siły ani żadnej nadzieii że można coś zmienić na lepsze.
Przez parę lat mojej służby robiłem wszystko aby straż pożarna była jak najbardziej profesjonalną, wykształconą i solidarną rodziną. Tak, rodziną bo nigdy straży nie traktowałem jako zwykłego zawodu który trza odbębnić jak najmniejszym kosztem, ale jak rodzinę której trzeba się poświęcić. Każdego dnia służby miałem świadomość że może któregoś z kolegów strażaków widzę po raz ostatni, że z następnej akcji może już nie wrócić do remizy i do swoich bliskich. I dlatego starałem się abym ja i wszyscy inni strażacy byli jak najlepsi, najlepiej wyszkoleni aby do minimum ograniczyć własne zagrożenie i maksymalnie skutecznie nieść pomoc potrzebującym. Niestety wszystko to mogłem o kant kuli potłuc.
Ja sam skombinowałem urządzenia i urządziłem w remizie siłownię aby każdy z nas mógł ćwiczyć i co? I nic bo praktycznie byłem jedynym gościem w niej bo reszcie ćwiczyć się nie chciało.
Za własne pieniądze dawałem do tłumaczenia materiały szkoleniowe które ściągałem z internetu albo nagrywałem na kablówce (a których próżno szukać w jezyku polskim) a potem przynosiłem do remizy abyśmy mogli się szkolić i co? I tylko sobie wrogów narobiłem wsród kolegów bo okazało się że zamiast się szkolić wolą nic nie robić albo pomachać pędzlem po ścianach. Utarło się wtedy nawet takie powiedzenie na mnie: "chłopie nie szukaj roboty bo nikt nie ma ochoty" i w ogóle że naczytałem się mądrości a teraz niby szpanuję.
Opublikowano kiedyś w prasie pożarniczej apel o pomoc finansową dla ciężko rannego strażaka więc ustawiłem w remizie puszkę i ogłosiłem kolegom ten apel abyśmy coś od siebie dali i co? Po paru dniach obok mojego banknotu leżało kilka złotych. Na ponad 30-stu chłopa. Góra tylko czterech chłopaków coś dało.
Nie będę już nawet wspominał o tym jak starałem się wszystkich przekonywać aby w czasie jazdy zapinali pasy, wkładali hełmy, do akcji ubierali pełny ekwipunek a do wypadków rękawiczki lateksowe bo przecież nigdy nic nie wiadomo a życie tak łatwo można stracić a w końcu od naszego postępowania zależy też życie ludzi którzy nas wzywają, bo tylko zrobiłem z siebie pośmiewisko na całą jednostkę.
Dobrym kolegą stawałem się wtedy gdy trzeba było w wolnym czasie i za darmo prowadzić szkolenia szeregowych OSP bo praktycznie tylko ja zgadzałem się na to bez marudzenia.
Tak więc wiem iż podziałowcy mający się za wszystko wiedzących i umiejących (a jak już czegoś nie wiedzący to oczywiście nie ze swojej winy tylko z winy tych "chamów" z komend) święci nie są. A są w wielkiej mierze niestety: LENIAMI (w PRL-u takich nazywano ponoć bumelantami) którzy własne lenistwo zwalają tylko na innych (w szczególności tych z komend) a swojej winy ani myślą dostrzec.
Odszedłem ze straży wiosną tego roku bo zwyczajnie miałem dość. Dość tego lenistwa, narzekania i niekoleżeństwa. Miałem wielkie ambicje których niestety nie mogłem zrealizować i stwierdziłem że lepiej iść do "cywila" I, choć tęskni się czasem do akcji to nie żałuję. Potrafiłem się odnalezć w cywilu.
Jeszcze raz Anielestrózu Ci dziękuje i pozdrawiam. Wracaj szczęśliwie z każdej akcji do jakiej wyjedziesz!!!