"This is a long story, hero..." Żałuję, ale nie prowadziłem pamiętnika, bo wydawalo się to proste...
W dzisiejszym odcinku początki:
Lata osiemdziesiąte, połowa: pożar domku, przyjeżdżam karetką R, na trawie leży dziewczynka, obok strażacy ( chyba JRG 8...), jakaś apteczka z bandażami, kompletna bezradność... no to my do resuscytacji, bez efektu, stwierdzenie zgonu... strażak, który ją wynosił, oparzony policzek, pyta: panie doktorze, co mieliśmy robić? a drugi ociera oczy, facet jak gladiator w moro...
To wpadłem potem do nich na jednostkę pogadać i już było wiadomo, co trzeba robić...
Jak się zaczęliśmy przyglądać, głównie z dr A.P, istniejącym programom szkolenia w zakresie pierwszej pomocy - krajowym i zagranicznym i porównywać je z pragmatyką PSP to wyszło, że nie ma gotowych, pasujących rozwiązań. Dla sprawdzenia zagadnienia rurki ustno-gardłowej przeszkoliłem, na wypożyczonym od Profesora manekinie, ok. 150 monterów z zakładu energetycznego ( mieli niezłe procedury ratownicze i w ogóle jakiś taki porządek..). I okazało się, że można ich nauczyć - stąd wniosek, że strażaków też... I kiedyś w Łebie była, organizowana głównie przez Policję, konferencja o bezpieczeństwie ruchu drogowego, tamże zauważono potencjalne możliwości i rolę strażaków, był wypadek kierowcy Bublewicza - wszyscy zgodzili sie, że potrzeba sprzetu hydraulicznego - wskoczyłem na scenę i zaapelowałem do strażaków - ratujcie życie, nie lękajcie się (czy jakoś tak....) A wieczorem, w zamkniętym pokoju, obradowali P. R.G. - późniejszy generał i P. J. Z-M. - późniejszy dyr. kckr. - nie reagowali na pukanie, to wszedłem przez okno (parter) - około 1 w nocy uzgodniliśmy stanowisko - trzeba wprowadzić ratmed do pragmatyki PSP...
A decydująca była rozmowa z ówczesnym 02 - komendantem o rzadko spotykanej decyzyjności - opisywałem realia i tłumaczyłem konieczności, a on na to: dobra, robimy, bo tak trzeba - i poszło - zresztą do dzisiaj, od dawna na emce, aranżuje on przedsięwzięcia na rzecz ratownictwa - np. szkolenie gimnazjalistów - znaczy ratownik niekoniunkturalny... I rozpoczęły się dyskusje - jaki program, jaki sprzęt, jaka dokumentacja, jak egzaminować i najważniejsze - jakie mechanizmy kontroli jakości... Co jakiś czas zdziwienia: "po co to ratownictwo medyczne, jak jest pogotowie? - bo czasami straż jest wcześniej i musi umieć zatamować krwotok!!! a po co? bo poszkodowany umrze !!!! no to co?....."( autentyczne...) Powoli pojawiała się świadomość, że kadra może mieć widzenie i kompetencje odmienne od PB - dla medyków to dziwność, bo dla młodego lekarza ordynator to nauczyciel, władca i wzór, często więcej pracujący (doświadczenie ułatwia), bardziej zaangażowany (bo rozumie i odpowiada za całokształt) i oczywiście bardziej kompetentny. Dla wielu lekarzy ordynator to mistrz, nauczyciel zawodu, dla wielu strażaków komendanci to nie są rzeczywiste autorytety zawodowe.... I już było wiadomo, że potrzebni są koordynatorzy ratmed PSP..
Pierwotna koncepcja zakładała pozyskanie koordynatorów ze środowiska doświadczonych pogotowiarzy, sprzyjających strażakom,z którymi współpracują, o silnej pozycji w środowisku medycznym - żeby skutecznie bronić strażaków przed niezasadnymi zarzutami - a ze strony medyków zapowiadało się nieźle - płomienne oracje przeciwko stosowaniu tlenu przez strażaków, ponure proroctwa w związku ze stosowaniem rurki ustno-gardłowej, protesty przeciwko "przejęciu pogotowia przez straż pożarną" - słabo uzasadniane merytorycznie, ale słyszalne.... Dobry koordynator to skarb..... I była koncepcja, żeby mieć po jednym lekarzu na jakieś 5 JRG, np.pół etatu, praca zadaniowa, elastyczność... I woj. mazowieckie, zdolne do decyzji, poszło tym kierunku, a reszta czekała...
I pojawił się zapis o etatowych koordynatorach w KW.PSP.... Oferowaliśmy, z dr. P, pomoc dla Kom. Woj. w procesie naboru lekarzy ( bo wiemy, jak ocenić, czy się nadaje) - no i była draka - "nie będą się doktorzy nam wpieprzać w politykę kadrową" - rzeczywiście - niepodzielna władza w tym zakresie to sama słodycz władzy (znam to, bo ciągle ktoś mi grozi lub wyrzuca...) No i zdarzało się zatrudnianie młodych doktorów, znajomych lub rodziny - zapowiadało się ładnie, bo wtedy kom powiatowy zarabiał równo 3 x wiecej, niż specjalista neurochirurg, no to doktor w mundur, na kurs, i fajnie jest w wydziale operacyjnym... I przychodzi doktor do komendanta: "chciałbym się specjalizować, chodzić na staże do szpitali, jeździć na kursy", mówi, na to komendant: "oczywiście, potrzeba nam fachowców, kiedy Pan zaczyna???" - "w przyszłym miesiącu", "to dobrze, dobrze.... a kiedy Pan wraca?" - "za 5 lat..." zdziwko zaduma....
Ale wcześniej powołano zespół do opracowania wytycznych ratmed - programu szkolenia, standardu sprzętu, dokumentacji.... Na początku niektórym członkom zespołu wydawało się, że wystarczy zastosować rozwiązania z innych dziedzin ratownictwa w PSP, a szkolenie oprzeć na jakims bls, programie pierwszej pomocy albo gotowych programach zagranicznych i już jest sukces... Ale okazało się, że:
1/. inne dziedziny ratownictwa w PSP : wicie, ten, tego, ogólnie działamy, dzielni strażacy, rozdzielacze, podajemy prądy wody, wyciągamy ludzi ( po wypadkach tramwajowych i kolejowych w stolicy oraz wypadku znanego rajdowca kupiono sprzet hydrauliczny), a konkrety to raczej w zakresie ceremoniału....
2/. program - okazało się, że żaden nie pasuje do realiów PSP, ogólnie niby sie zgadza, ale konkretów brak, zwłaszcza, ze pierwsza pomoc jest niedookreślona ( nadal!!) - to zespół wprowadził pojęcie "pierwszej pomocy medycznej" i adekwatny program - nawet nie było dużo kłótni - tu wyrażam szacunek dla członków zespołu - dzięki nim uratowano wiele osób - a teraz słuch o nich zaginął ( mgr Krzysztof P, prof. Jerzy K, dr Aleksander P. i inni...)
I pojawił się problem sprzetu - tu były długie dyskusje - i żaden z wodzów PSP nie ingerował, żeby taniej i żeby mniej i "w ogóle po co" - temat wrzucono w program wieloletni i dzięki temu twórcy mieli swobodę. To był czas takich komendantów formacji ratowniczej, którzy czuli się komendantami formacji ratowniczej, czyli takiej, co ratuje ludzi - zwodowcy w swojej dziedzinie z szacunkiem odnosili się do uwag chirurga dotyczących leczenia obrażeń czy propozycji anestezjologa w zakresie resuscytacji - dzisiaj brzmi to dosyć dziwnie, nieprawdaż?