Odbiegając lekko od tematu...
Na dniach dostałem pismo z UG, w którym pani wójt informuje nas, że jeśli chcemy robić szkolenie z ratownictwa medycznego to mamy tylko jedno wyjście - wziąć urlopy i udać się na 11 bezpłatnych dni do ośrodka szkoleniowego na południu naszego kraju. Ja się ku*** pytam, kto weźmie połowę przysługującego urlopu żeby spędzić ten czas (nie otrzymując wynagrodzenia z tytułu poświęconego czasu (3zł/h)) na nauce ratowania ludzi? To jest OSP, ludzie muszą utrzymywać rodziny, chcą też wypoczywać z nimi. Doszliśmy do takiej granicy absurdalności, że zastanawiam się czy za chwilę druhowie nie będą płacić za możliwość wyjechania do akcji!
Może ktoś mi to wytłumaczy? Może ja jestem głupi? Ile procent z członków to studenci lub uczniowie, którzy mogą się wywinąć zwolnieniem podbitym przez naczelnika/prezesa/komendanta gminnego? 5%? 10%? Przecież młodzi ludzie uciekają z wiosek. W przyszłym tygodniu udajemy się do gminy na małe zebranie... może być trzęsienie ziemi bo alternatywna opcja ze szkoleniem w KP PSP kosztuje 800zł za głowę, a wyjazd w góry opłaca związek.
Wybaczcie ten offtopic ale musiałem bo z bezsilności na działania UG zaczynam walić głową w ścianę. (O tym, że była recertyfikacja dowiedziałem się w 1 dniu szkolenia od kolegi z KP PSP, który pytał dlaczego nikt z naszej gminy nie jest na owej recertyfikacji. W rozmowie telefonicznej z pracownikiem UG usłyszalem, że on nic nie wie i mógł mu się jakiś e-mail zawieruszyć po urlopie [sic!])