Stany na rzekach i groźba powodzi nastąpiły dość szybko i to jest dla nas korzystne panowie w obliczu innych "wspaniałych i krzepiących" informacji o głodowej zwyżce naszych uposażeń a właściwie należnym nam wyrównaniu o poziom inflacji. Chodzi mi o to że lepiej, że taka sytuacja pogodowa dzieje się teraz, w lutym, niż miałaby stać się np. we wrześniu. Bo dziś praktycznie wiemy, że tych podwyżek na jesień nie będzie (i miało nigdy nie być) i trzeba mobilizować związki do bardziej zdecydowanego działania o inne rozwiązanie kwestii.
Inna sprawa to wciąż mnie zastanawia coś co poruszył już ktoś powyżej... Czy już po wsze czasy nasze podwyżki będą zależały od czegoś tam, tzn. czy corocznie będziemy modlić się o pogodę, i dopiero na jesień dostaniemy ew. wyrównania. Bo takie podejście do sprawy pomijając już całkowity bezsens pomysłu, trąci cholerną prowizorką i myśleniem w stylu: "Rzućmy im coś na odczepnego, później się pomyśli, może jakoś to będzie"