Cześć
Przy okazji innej dyskusji, Czerwony pies napisał:
Przy okazji , choć nie jest to temat podstawowy ale i tak wszedł tutaj. Sav-a-jake, ktoś podnosi sprawę samoratowania. Podajcie kto i kiedy(tutaj się będę powtarzał, bo lubię konkrety a nie domniemania) musiał się samoratować- w pojęciu samoratowania-lina-zatrzaśnik-itd.
Wydaje mi się, że pytanie zbytnio nie ma sensu. Dlaczego? Pytanie powinno brzmieć: kto i kiedy zginął lub odniósł obrażenia bo nie umiał się samoratować lub nie maił odpowiednieg sprzętu (pas, zatrzaśnik i linka)?
Ale zacznę od czegoś troszkę na inny temat:
Pamiętacie wypadek w Jelczu-Oławie, w którym zginęło dwóch strażaków? Szczegółów nie znam bo nie są podawane do publicznej wiadomości - co więcej - raporty czytane w JRG o zaistniałych wypadkach są chyba na tyle "tajne" że nawet nie można ich przekazać ochotnikom - czysta paranoja, ale nie o tym chciałem pisać. Generalnie czymś się zatruli i chyba nie była to awaria aparatów bo musiałyby zawieść dwa na raz (zbyt mało prawdopodobne). Czy więc ściągnęli maski sądząc, że atmosfera jest na tyle czysta, że już nie trzeba "męczyć" się w maskach? Nie wiem, choć wydaje mi się (abstrahując od tego wypadku), że podejście tego typu jest powszechne - Co tam aparaty! nam dym nie szkodzi....itp. I czy gdyby w jednostce w której doszło do takiego wypadku, spytać strażaków (ale zanim ten wypadek nastąpił), czy uważają, że należy używać aparatów podczas dogaszania pożarów wewnętrznych to założę się że by osobę pytającą wyśmiali. Powiedzieliby: "a słyszałeś żeby ktoś zatruł się dymem podczas dogaszania?"
Inny przykład: systemy ewidencji o których trochę pisałem w zamierzchłych czasach starego forum. (generalnie chodzi o to, że strażacy wchodzący do budynku zostawiają przed wejściem plakietki z imieniem, nazwiskiem i jednostką by można było stwierdzić kto jest w środku i czy kogoś nie brakuje. Generalnie powinien za ewidencję odpowiadać człowiek (strażak), zaś w przypadku pierwszych zastępów na miejscu można plakietki te zostawić na służącym do tego celu przenośnym wieszaku.) I znów zapytacie: "A czy słyszałeś o przypadku, żeby podczas pożaru powiedzmy w domku jednorodzinnym strażak się zgubił? Przecież wiadomo kto wszedł i kto wyszedł. Po co wprowadzać dodatkowe pierdoły nikomu nie potrzebne". Odpowiedź: pewnie mało kto słyszał o takim przypadku. Ale jak poszukać trochę dalej to znaleźć można:
Otóż w Pittsburgu (w stanie Pensylwania, w USA), 14 lutego 1995 roku wybuchł pożar w domu jednorodzinnym. Na miejsce wysłano w pierwszym rzucie trzy wozy gaśnicze, zastęp drabiny i dowódcę batalionu. (w sumie 17 strażaków). Trzech strażaków z wozu gaśniczego nr. 17 weszło do weszło do środka, gdzie zaczęli natarcie na pożar. jak podaje raport: "... nie zostało wyjaśnione co dokładnie stało się w trakcie następnych kilku minut. W pewnym momencie wszyscy trzej strażacy z wozu nr. 17 zdali sobie sprawę, że mają już mało powietrza i że muszą wyjść, ale nie mogli naleźć wyjścia z pokoju dziennego. Nie byli w stanie znaleźć okna ani innego wyjścia i wyczerpali swój zapas powietrza.". W tym samym czasie inny strażak (kapitan zastępu drabiny) po zejściu z dachu założył aparat i wszedł do budynku i podążył za linia gaśniczą wozu 17. Na klatce schodowej wiodącej w dół na pierwsze piętro budynku (poziom ulicy od frontu budynku znajdował się na równi z drugim piętrem budynku, zaś poziom ulicy od tyłu budynku znajdował się trochę powyżej poziomu piwnicy, dlatego strażak ten wchodząc od frontu schodził w dół na pierwsze piętro), strażak spadł jakieś 3 metry w dół, gdy schody się zawaliły. Wspiął się z powrotem do pokoju dziennego, gdy pomimo gęstego dymu spotkał strażaków z wozu 17 i wydawało mu się jak późnej zeznał, że strażacy Ci zdawali sobie sprawę z jego obecności.
Troszkę dalej czytamy: "Strażakom z wozu nr. 18 operującym linia gaśniczą udało się stłumić znaczną część widocznego ognia w piwnicy i przygotowywali się do wejścia przez tylne drzwi do piwnicy by dokończyć gaszenie. W ok. 12.56 po północy strażak w wozu 18-tego wybił jedno z okien w pokoju dziennego w celu wentylacji i usłyszał dzwonek aparatu powietrznego (informującego o małym ciśnieniu powietrza w aparacie). Wszedł do środka przez to okno i znalazł półprzytomnego kapitana na podłodze, niedaleko okna. Przy pomocy jeszcze innego strażaka i ratownika medycznego z wozu ratowniczego nr. 1 wyciągnęli kapitana z poprzez okno. Pierwszy raport o strażaku w kłopotach ogłoszony został radiowo o godz. 00.58 przez dowódcę batalionu 3. O 1.01 ten sam dowódca ogłosił: " Znaleźliśmy go, wszystko z nim w porządku"."
Resztę, pozwólcie, opiszę skrótowo:
Po ogłoszeniu dodatkowych dwóch alarmów (2-gi i 3-ci) od frontu weszło do budynku jeszcze kilku strażaków, z których dwóch również wpadło w dziurę schodów. Zdołali jednak dojść do okna gdzie inni strażacy pomogli im wyjść. Była chwila niepewności gdy tych dwóch dodatkowych strażaków wyciągnięto. Pierwsza wiadomość, że kolejni strażacy się zgubili ogłoszona została o 1.06 na kanale ratownictwa medycznego. A 1.07 ogłoszono" Kapitan wozu 17 przekazuje, że trzech ludzi weszło, trzech wyszło" (oznacza, że tylu co weszło, tylu wyszło - więc jest ok). O 1.16 na kanale rat. med. ogłoszono, że wszyscy strażacy się znaleźli.
Niby wszystko w porządku, ale dopiero o 1.39, dowódca akcji został poinformowany, że znaleziono jeszcze trzech dodatkowych strażaków których właśnie ewakuuje się z budynku. Byli to trzej strażacy w wozu nr. 17 - wszyscy zginęli. /koniec opisu/
Przepraszam kolegów za tak długi opis, ale chcę zwrócić uwagę na jedną rzecz - to był zwykły pożar domu i wszyscy w straży pożarnej w Pittsburgu dziwili się jak mogło do czegoś takiego dojąc. I znów gdyby się ich zapytać, czy nie uważają, że zależy stosować systemy ewidencji, to pewnie odpowiedzieliby: "pewnie tak, ale nie przy zwykłych pożarach domów".
Czy sprawa nie wygląda podobnie z samoratowaniem? Sam nie słyszałem o strażaku który samoratował się linką strażacką (ktoś kiedyś napisał w tej dyskusji, że słyszał o strażaku który po odcięciu drogi odwrotu przez ogień wyskoczył z drugiego piętra). Tylko moim zdaniem jest najzwyklejszą głupotą czekanie na wypadek i zaczynanie ćwiczeń dopiero gdy ktoś zginie.
Nie twierdzę, że samoratowanie jest najważniejszą rzeczą jaka strażak powinien umieć - jest wiele innych spraw o których musimy pamiętać. Ale nieprzygotowanie się na możliwe (nawet mało prawdopodobne, ale możliwe) ewentualności zagrożenia życia, jest po prostu bezmyślnością - szczególnie gdy do takiego przygotowania nie potrzeba drogiego sprzętu a jedynie chęci.
Z koleii strazol napisał:
A tak na marginesie samoratowania. Zgodnie z obowiązującymi przepisami nie wolno do asekuracji ( co dopiero do samoratowania) używać PASÓW! Ciekawe prawda?
W świetle przepisów BHP nie można stosować pasów do samoratowania? Czyli jedyny wniosek z tego, że gdy odetnie Cię ogień to nie masz prawa do samoratowania, tylko musisz znieść mężnie śmierć w płomieniach?
pozdrawiam Witek