U mnie takich jednostek jest 6. W większości biorą udział w zawodach. Kilka lat temu jedna była nawet w czołówce wojewódzkich. Aktywność raczej się waha - raz lepiej za parę lat gorzej. Wyjazdów od 0 do 2 w roku, tylko na terenie własnej miejscowości. Wyposażenie przyczepa gaśnicza do ciągnika PG-8 oraz podstawowa armatura pożarnicza, drabiny. W ubiegłym bodajże roku w czasie żniw jedna z nich błyskawicznie poradziła sobie z pożarem zboża w obrębie zabudowań i bez niej raczej jednej, co najmniej, stodoły by nie było. W kilku bardzo prężnie funkcjonują MDP. Jedna dwa lata temu za własne pieniadze kupiła używany samochód z Niemiec, przekształcając się w "S", choć kilka lat wcześniej praktycznie przestała istnieć, nawet wykluczono ją ze związku OSP.
Niedawno rozmawiałem z wieloletnim wójtem z terenu objętego powodzią w 97 r. który stwierdził, że kiedyś chciał polikwidować "M", lecz w 97 pojął, że warto je było trzymać nawet, gdyby 30 lat nie wyjechały do żadnego zdarzenia.
Nie zapominajmy, że tam są przede wszystkim zmobilizowani do działań ludzie lepiej lub gorzej wyszkoleni (wiele zależy od komendanta gminnego i zarządu gminnego ZOSP). Po wichurze nawet jeśli nie posiadali na wyposażeniu piły to w jednej chwili ją sobie zorganizowali i to nie jedną.
W sytuacjach rozległych katastrof obejmujących kilka, kilkanaście miejscowości (powodzie, trąby, wichury) nie ma szans aby dwoma, trzema jednostkami w gminie skutecznie zadziałać, a te jednostki naprawdę wiele nie kosztują.
Jest jeszcze siódma, dysponuje WG-8, ale ona funkcjonuje jako JOT przy większej jednostce w sąsiedniej miejscowości. Kiedyś była niezależną OSP.
Zauważam jeszcze jedna ważną zaletę istnienia tych jednostek. Rolnik wyciągający traktorem z zaspy ciężarówkę na skutek zerwania liny został inwalidą. Z KRUS-u nie dostał ani złotówki odszkodowania, ponieważ to nie praca w gospodarstwie. Pewnie w czasie kataklizmu i tak nastąpiłaby samoorganizacja mieszkańców, jednak jako członkowie OSP z przeszkoleniem i badaniami będą korzystać z ubezpieczenia.