Nie chcę się tu wymądrzać, natomiast powtórzę co słyszałem zarówno od psychologa jak i doświadczonych strażaków.
Jedna sprawa to wrażliwość na ludzkie nieszczęście druga to wrażliwość na pewne "widoki".
Tą pierwszą pokonać łatwo - wystarczy właśnie pomoc dobrego psychologa, który poda po prostu kilka sprawdzonych sposobów ta druga niestety jest cięzka do wyeliminowania zwłaszcza u członków OSP.
Kiedy przydarzy nam się ofiara śmiertelna - nie zastanawiać się, nie roztrząsać ile miała lat, czy miała rodzinę, dzieci, gdzie mieszkała, itp. Bo to jest budowanie więzi emocjonalnej z ofiarą. Taka jest nasza polska/katolicka mentalność że uważamy, że wręcz "wypada" pokiwać głową i pomartwić się jaka to szkoda, że ktoś zginął. Oczywiście, że wypada - ale raz - dwa razy w całym życiu to nie zaszkodzi natomiast kilka razy w miesiącu to już zaczyna niestety siadać psychika.
Nas interesuje podtrzymanie funkcji życiowych do czasu przyjazdu wykwalifikowanego zespołu. Staram się działać jakbym naprawiał komputer - to działa tamto nie działa więc robie to i to. Oczywiście, że kiedy jest kilka osób rannych i trzeba wybierać albo kiedy ranne jest dziecko mimo wszystko zdarza mi się niestety działać pod wpływem emocji. Ale wtedy najczęściej popełnia się błędy. Jeśli kogoś przeraża widok "tego co człowiek ma w środku" to nie powinien jeździć na wypadki w ogóle. Bo w końcu ile osób może kierować ruchem?
U mnie kiedyś się zdarzyło, że z obsady 6-cio osobowej trzech ratowało a następnych trzech pobiegło ustawiać pachołki bo nie mogli podejść do rannych. I staram się z nimi o tym często rozmawiać. Nie krzyczeć, nie ganić ale rozmawiać bo moim skromnym zdaniem te "widoki" nie są aż tak straszne żeby uciekać - myslę że czasami 18-19 letni chłopcy zapisując sie do OSP myślą że to piekna sużba, mundur, bohaterstwo, itp. A często jest to niestety papranie się we wszystkich możliwych płynach fizjologicznych. Jeśli ktoś tego ne rozumie - ma problem. Niestety nasze państwo nie dojrzało do tego żeby włączyć choć jedną godzinę lekcyjną z psychologiem na szkoleniach. I to nie na szkoleniach ratmed tylko szeregowych. Bo nie tylko na wypadkach borykamy się z problemami "wrażliwości" na nieciekawe sytuacje - przecież wynosimy też spalone zwłoki, zdejmujemy wisielców, itp.
Staramy się po każdej akcji choć chwilę z chłopakami porozmawiać. Właśnie o tych najgorszych widokach, chwalę ich zawsze - mimo, że niekiedy wolałbym żeby zrobili coś lepiej - wiem jednak że starali się na tyle na ile mogli. Mówię im, że dla ofiar wypadku to oni są właśnie tymi osobami w strażackich uniformach i to od nich poszkodowani spodziewają się jakiejkolwiek pomocy czy wsparcia psychicznego. Jeśli podczas akcji mimo starań zdarzył się jakiś błąd lub niewłaściwe zachowanie - wtedy rozmawiam z taką osobą na osobności - i bardzo delikatnie. Proponuję im aby wygadali się teraz a nie przynosili do domu swoich frustracji.
Nie podobają mi się niestety wypowiedzi w stylu "najlepszy psycholog to własna żona" bo to nie prawda. Żona jest takim samym człowiekiem jak my a nawet wręcz odwrotnie - dużo bardziej wrażliwym. Nie przelewajmy na żonę swoich emocji bo za kilka lat te emocje dadzą o sobie znać i będzie poważny problem. Rozmawiajmy z kolegami strażakami - a po rozmowie starajmy się zapomnieć o całym zdarzeniu. Szykujemy sprzęt i samochód do następnego wyjazdu, czyścimy ubrania, buty - jak wcześniej ktoś mądrze napisał bierzemy prysznic (to naprawde pomaga) - w ten sposób "oczyszczamy się" oprócz prawdziwego brudu również ze wspomnień. A do domu proponuje wrócić z uśmiechem na ustach i z dobrym żartem. A nie z frustracjami i opowieściami rodem z horroru.
Pozdrawiam