A ja chyba odrobinę popolemizuję.
Po pierwsze zgadzam się, że zwykły pożar trawy ma o wiele większy wpływ na ustrój człowieka, niż czyste spalanie gazu. W tym zakresie zgadzam się, że używanie aparatów traci podstawowy sens, co w podpunktach wymienił zero-11, natomiast:
po drugie - uważam (choć nie jest to zarzut do kierującego TYM zdarzeniem, bo nie otrzymał nawet takiej szansy), że system zaopatrzenia wodnego (który był tu sednem zamiaru taktycznego) nie był wykonany najfortunniej. Opieram się na obrazkach TV i dedukcji - jeśli stale była powtarzana informacja o 25 a następnie 40 jednostkach, to nic poza dowożeniem nie przychodzi mi do głowy. Oczywiście mogę się mylić. Uważam jednak, że jeśli to było dowożenie, to sytuacja w której stale podawano od 3000-5000 l/min, co wymagało takiego udziału samochodów jest rozwiązaniem najgorszym z potencjalnie dostępnych. Krążące od źródełka do pożaru kilkadziesiąt mln zł w te i nazad . To brzmi nawet nie całkiem poważnie. Ale podkreślam - nie kierujący tą akcją jest winny. On zbudował system doraźny, i chwała, że mu się to udało. Niemniej istnieją w miarę proste metody planowania systemów zaopatrzenia, których tworzenie jest częścią zadań komórek operacyjnych. Na ich podstawie kierujący powinien co najwyżej użyć ściągi z górnej kieszonki do ich wdrożenia. Oczywiście dużo w tym naiwności i pobożnych życzeń, jednak jeśli mówić o sprawnym działaniu nie można tego nie podkreślić. Zresztą może i lepiej na obecnym etapie, bo produkcje papierowe wydziałów operacyjnych rzadko mają walor praktyczny. Choć... jakoś innym krajom się udaje, kwestia organizacji całego systemu;
po trzecie - zdecydowanie wskazuję na kwestię zabezpieczenia terenu. Uważam, że absolutnie nie może być tak, że jeśli zakłada się RYZYKO wybuchu, to wystarczającym działaniem jest ewakuowanie osób w przyjętej strefie. To byłby minimalny zakres działań jedynie przy opcji - brakuje SIS nawet do działań bezpośrednich. W przypadku tego zdarzenia przypuszczam, że tak nie było. Postawmy się na chwilę w sytuacji osób z sąsiednich budynków, żeby zrozumieć o co mi chodzi. To, że ja jestem bezpieczny schodzi na boczny tor, wobec całego majątku i dobytku, który został i nie ma żadnych fizycznych działań, sugerujących, że w przypadku scenariusza niekorzystnego (wybuch), ktoś jest w stanie cokolwiek aktywnie zrobić.
Oznacza to, że wprawdzie kierujący działaniami był świadomy występowania zagrożenia i istniejącego ryzyka, jednak jego działania sugerują jedynie 'obsługę' optymistycznego przebiegu zdarzenia - kierujący działał w myśl "nie przyjmuję do wiadomości, że może dojść do wybuchu, ignoruję ten wariant rozwoju zdarzenia". Bo gdybym założył taką ewentualność, musiałbym ułożyć plan działań zapobiegawczych - co w tym wypadku może oznaczać np. przygotowanie stanowisk gaśniczych oraz poprowadzenie linii (oczywiście nienawodnionych,to już kwestia sekund) w obszarze zagrożonym, w celu przygotowania działań na wypadek sytuacji 'B'. Tak muszę zrobić, bo w sytuacji 'B' nic już nie poradzę, nie stać mnie na zorganizowanie od podstaw akcji na obszarze o promieniu 150-300m. I nic w tym myśleniu dziwnego, bo skutecznej obsługi wariantu 'B' (wybuch) nikt by nie przygotował ad hoc. A wobec tego jest to błąd dowodzenia, bo mimo posiadania przede wszystkim odpowiedniej ilości ludzi oraz w drugiej kolejności sprzętu, akcja opierała się na jednym-optymistycznym!! założeniu. Do takich sytuacji nie wolno dopuszczać w działaniach ratowniczych. Poruszanie się w zakresie optymistycznym rozwoju zdarzenia najczęściej jest przyczyną klęski podczas dowodzenia. Jedynym właściwym rozwiązaniem, jest wybieganie krok w przód i zmierzenie się z przyjętym jako realny wariantem pesymistycznym. W tej konkretnej sytuacji pewnie oznaczałoby to 'niepotrzebne' rozwijanie i zwijanie sprzętu, pewnie jakiś uśmieszek weteranów. Natomiast obiektywnie byłaby to jedyna deska ratunku, na wypadek, który w końcu miał pewne prawdopodobieństwo zaistnieć. To uważam jest trzeźwe, odpowiedzialne myślenie, odróżniające myślenie pobożne i lekkomyslne. No chyba, że zabezpieczanie się na wypadek niekorzystny jest aż takim dyshonorem, że warto poświęcić podstawową ratowniczą funkcję - ratowanie, żeby nie wypaść źle np. w środowisku.
po czwarte - nie jest do końca tak, że w związku z konwekcją nie istniała wysoka temperatura na wysokości cysterny. Moim zdaniem Lang uprościł sprawę, łącząc w jedno zjawisko fizyczne konwekcję i promieniowanie. Otóż owszem konwekcja, jako sprawca unoszenia ciepła skutecznie wysyłała je w powietrze, niemniej promieniowanie jest falą(!), i obok przewodzenia, oznaczają 3 różne zjawiska, których nie można utożsamiać. Promieniowanie (fala) jest nieczuła na unoszenie, ponieważ rozchodzi się od promiennika sferycznie. Wystarczy wrzucić kamień do rzeki, żeby się przekonać, że mimo unoszenia prądem - na wodzie powstają regularne koła! A w związku z tym, że płomień nie oddalał się od cysterny, odpowiedni strumień ciepła w postaci promieniowania (nie konwekcji) był wysyłany we wszystkie strony łącznie z dołem. Owszem, nie była to taka dawka energii, którą łączyła konwekcja i promieniowanie ponad pióropuszem, niemniej nie można mówić, że jej nie ma.
Po piąte i już dzisiaj dziesiąte - cysterny czy chcemy czy nie, zdarza się, że wybuchają. Różne są tego przyczyny i skutki. Oczywiście zdarza się to niewspółmiernie rzadziej niż nie, ale trzeba to przyjąć do wiadomości i założyć jako pewne ryzyko. Wybuchy cystern należą do kategorii zdarzeń rzadkich - i jako takie nie podlegają jakimś ustalonym regułom. Musimy przejść do porządku dziennego nad faktem, że my jako ludzie, jeszcze nie poznaliśmy odpowiedzi na wszystkie pytania. Nikt nie wykonał serii wybuchów kontrolowanych 20 tonowych cystern, pod mostem, w polu, na boku, do góry nogami, osłoniętej, nieosłoniętej itd. Nie wiemy jak wymiernie wzrasta ryzyko wybuchu przy urwanym zaworze, uszkodzonym jedynie, a może w wyniku uderzenia uszkodzony został zbiornik? Są filmiki w internecie, są też poważne analizy nad kupą złomu, dlaczego tym razem się to zdarzyło. To są jedynie hipotezy. Bardzo ryzykownie jest tak modelować rzeczywistością, żeby nam zawsze wychodziło po myśli. Trzema pensjami trudno zagrać w grę o tak wysoką stawkę jaką jest zdrowie, życie i dobytek iluś tam ludzi. Cały myk polega na tym, żeby przestać się zastanawiać czy może warto coś zrobić, zamiast tego zrobić wszystko co było można, żeby zapobiec, ograniczyć bądź zlikwidować zagrożenie, i to jest moim zdaniem kwintesencja esencji ratownictwa.
Pozdrawiam!