Może troszkę opiszę sytuację. Niby prosta akcja. Na bocznej drodze na linii niskiego napięcia leży drzewo. Jest trochę przed północą. Na alarm przybiega kilku strażaków, w tym naczelnik (Komendant Gminny), który był w remizie i był pod znaczną dawką alkoholu. W czasie dojazdu naczelnik zaczyna wypominać strażakom, że ten wypił piwo, a ten pół trochę przed akcją. W czasie dojazdu pada stwierdzenie, że dh. X ma dowodzić, a on się poprzygląda i oceni (niby dobre podejście niech się uczą młodzi). Po dojeździe dowódca kontaktuje się z PSK. Odłączony prąd, pocięte drzewo itp itd. Droga oprzątnięta, ale na wysokości 1,6 metra wiszą przewody. Zgłoszenie do PSK obecnej sytuacji i rozkaz - "proszę zabezpieczyć miejsce i czekać, zaraz będą elektrycy, pomożecie im odciąć i wracajcie". A i jeszcze padło stwierdzenie, że spróbują najpierw włączyć zasilanie, czy zaskoczy. Na to naczelnik stwierdził, że on to ma w d... i nie będzie kwitnął do rana. Po czym rzucił, kto chce niech wraca i nakazał kierowcy odjazd. Na miejscu pozostało 6 strażaków. Co wy na to? Czy mógł tak postąpić? Dodam, że nie przejął dowodzenia, kiedy wydawał rozkaz do odjazdu.