Cześć Miros.
Pozwolę sobie nie zgodzić się z Twoim postem. Gdybym chciał być
napastliwy, powiedziałbym nawet, że wykazujesz pewne przejawy myślenia
PRL-owskiego. Ale bez obrazy. Przecież nie jestem napastliwy
Wydaje mi się, że wszystkie wątpliwości rozwiewają się, jeśli sobie po
krótce uświadomimy miejsce i rolę Zakładowej Służby Ratowniczej (czyli
dawniejszej ZZSP jak byłeś uprzejmy napisać).
Ja wypunktowałbym to zagadnienie tak:
1. Właściciel zakładu o sporym zagrożeniu pożarowym kupuje sobie ZSR
oraz ją utrzymuje. Są to ciężkie pieniądze.
2. Tenże właściciel nie funduje sobie ZSR ot tak sobie, charytatywnie,
spodziewa się za to zniżek ubezpieczeniowych oraz gwarancji, że w
przypadku pożaru lub miejscowego zagrożenia akcja zostanie podjęta
najpóźniej po kilku minutach, i to przez ludzi znających perfect zakład
oraz dysponujących właścicwym w danej sytuacji sprzętem. Straty
pożarowe zostaną wtedy prawie na pewno zminimalizowane.
3. Do kupienia sobie ZSR właściciel zakładu może również zostać
zmuszony przepisami międzynarodowymi (np. lotniska, gdzie wielkość
samolotów dopuszczonych do ruchu na tym lotnisku zależy od kategorii
posiadanej lotniskowej straży pożarnej- czyli nie ma straży, nie ma
lotniska).
3. Założenia właściciela wymienione w punkcie drugim mają sens wtedy,
gdy siły ZSR no-stop przebywają w gotowości na terenie zakładu, a jej
pracownicy szkolą się w podejmowaniu akcji w warunkach panujących na
poszczególnych obiektach zakładu ( nie tracą podczas szkoleń czasu na
zagadnienia bardziej ogólne obowiązujące w PSP, typu np. ratownictwo
drogowe, za to z zamkniętymi oczami potrafią poruszać się po zakładzie
i mają wiedzę o możliwościach zapanowania nad procesami
technologicznymi w warunkach pożaru).
4. Pracownicy ZSR są zatrudniani przez właściciela zakładu, a wiadomo:
pracodawca płaci i wymaga. Dobrze, jeśli płaci przyzwoicie i wymaga
tylko pracy typowo strażackiej, bo gdy rozsądku nie staje, można
przecież zmusić ratownika w ZSR do np. mycia okien na terenie zakładu,
albo do odśnieżania dróg wewnątrzzakładowych. Niech się nie nudzi na
dyżurze.
Tak to widzę.
A teraz wnioski (moje oczywiście):
1. Dysponowanie "na miasto" ZSR jest bez sensu. Po pierwsze-mija się z
celem, do jakiego ZSR jest przeznaczona; po drugie-pomimo często
świetnego wyposażenia nie koniecznie ZSR będzie właściwie przygotowana
(a może również i wyposażona) do działań miejskich (patrz szkolenie);po
trzecie-właściciel nie po to wydał kasę, żeby charytatywnie pokrywać
koszty działań poza swoim zakładem i ryzykować opuszczenie posterunku
przez swoją ZSR (przy okazji: już widzę wielkie oczy komendanta
powiatowego, gdy ktoś mu zaoferuje wysłanie ZSR w jego rejon, ale za
zwrotem poniesionych wydatków).
2. Kiedyś, za PRL-u praktykowano wysyłanie ZZSP "na miasto", ponieważ i
zakład i miasto miały tego samego właściciela (czyli państwo). Słuszna
uwaga, że liczyła się produkcja w tonach czy też innych wskaźnikach,
więc ZZSP miała sprzęt prima, a ZSP o np. samochodzie proszkowym mogła
często pomarzyć. Stąd stosowano doraźne (i nie do końca logiczne)
rozwiązania w postaci wysyłania samochodów ZZSP poza zakład.
3. Obecnie porozumienia pomiędzy "miastem" a ZSR nawiązuje się wtedy,
gdy zakład stanowi realne zagrożenie dla okolicznych mieszkańców.
Przeważnie dzieje się tak, gdy zakład stwarza dla swojego otoczenia
zagrożenie o tak dużej skali, że przerasta ono możliwości podjęcia
skutecznych działań przez jednostki KSRG (możliwości sprzętowe oraz
ilościowe). Tu sytuacja jest korzystna dla właściciela zakładu,
ponieważ on płacąc podatki ma prawo do korzystania z ochrony PSP,
natomiast PSP może liczyć na współpracę ZSR trochę na zasadach dobrej
woli ze strony zakładu (a PSP ma przecież obowiązek statutowy do
ochrony mieszkańców na swoim terenie - także tych zagrożonych przez
zakład). W takich przypadkach zazębianie się zakresu kompetencyjnego
KSRG i ZSR może mieć sens. Nie dostrzegam innych powodów powoływania
ZSR do KSRG.
4. Nie do końca zgadzam się ze stwierdzeniem, że wszyscy strażacy to
jedna rodzina. Strażakiem jest członek OSP (chyba moralnie ma
największe prawo do tej nazwy), strażakiem jestem ja, pracując w PSP,
natomiast pracownik ZSR jest jest pracownikiem na usługach właściciela
zakładu i bierze kasę za zabezpieczenie i ratowanie mienia zakładowego.
Ze strażakiem ma tyle wspólnego, że działa w tej samej branży. Stąd
nazwałbym go raczej ratownikiem Zakładowej Służby Ratowniczej. I nie
wnikam tu, kto obecnie zarabia lepiej, kto gorzej, kto ma lepsze
przywileje socjalne, a kto lepszy system pracy, bo jest to zupełnie
nieistotne dla naszych rozważań. Stwierdzenie może nieco brutalne, ale
wydaje mi się uczciwe.
Na koniec małe wyjaśnienie:
Czy biorąc pod uwagę powyższe aspekty działalności ZSR, pomysł
wysyłania ZSR do pożaru szopy (bo ma bliżej) nie wydaje Ci się
myśleniem takim bardziej w stylu PRL-owskim? Że o możliwiści wysłania
lotniskowej straży do pożaru piwnicy nie wspomne?
Pozdrawiam serdecznie.
laps