Też jestem zwykłym ochotasem, ale nigdy, przenigdy nie miałem oporów przed ściągnięciem dodatkowych sił i środków, także tych z PR, według zasady wpajanej nam na szkoleniach i według starego powiedzenia „lepiej kijek obcinkować, niż go później pogrubasić”. Nikt mi jeszcze za to głowy nie suszył, zresztą zawsze okazywało się, ze decyzja była trafiona.
Musi ona być podjęta na „spokojnie”, bo spanikowany głos w radio- „ daj mi wszystko co masz” - od razu wzbudzi uprzedzenia dyspozytora co do słuszności takiej decyzji.
Kiedyś dane nam było brać udział w akcji, która nosiła znamiona zdarzenia masowego a w każdym bądź razie dla nas, jako pierwszej jednostki na miejscu, taka była.
A wyglądało to mniej więcej tak:
Otrzymaliśmy zgłoszenie o samochodzie na drzewie. Już w drodze dyspozytor prostował, ze chodzi o dwa pojazdy w tym autobusu i możliwości wielu poszkodowanych, oraz pocieszył nas, że jadą już posiłki.
Na miejscu zastaliśmy autobus (uderzenie boczne w drzewo), samochód osobowy (uderzenie czołowe w drzewo). Wokół pełno ludzi z autobusu, w środku 3 osoby przytomne, w samochodzie osobowym jedna osoba przytomna zakleszczona. Dwóch młodych deleguję do usunięcia wszystkich mogących chodzić poza teren akcji ratowniczej i policzenia biorących udział w zdarzeniu. Dwóch następnych do osobówki i z tym, który mi pozostał udaję się do do środka autobusu. W międzyczasie MSK naciska, chce wiedzieć wszystko, co nie jest fizycznie wykonalne w tak krótkim czasie. (Panowie dyspozytorzy – więcej powściągliwości. Wiem, ze WSKR się dopytuje, ale zbieranie danych w takich sytuacjach się nieco wydłuża.)
W efekcie rozpoznania, autobus opuszcza samodzielnie jeszcze jedna osoba. Mam więc trzy osoby ciężej poszkodowane i wiem po chwili, że pasażerów razem z kierowcą było 24 sztuki. Do przyjazdu pierwszej karetki i 22- ki mamy trzy osoby zaopatrzone w kołnierze ortopedyczne (jedyne, oprócz pobieżnych oględzin i wsparcia psychicznego, wykonane przez nas zadanie RM), rozciętą osobówkę i osobę przygotowaną do ewakuacji.
I teraz ciekawostka. Lekarz z pierwszej karetki, która przybyła na miejsce, nawet nie podszedł do rannych. Wysłał swoich ludzi na rozpoznanie, natomiast sam zajął się organizowaniem koordynacji transportu medycznego. Zarządził, gdzie karetki mają zawracać i gdzie się ustawiać.
Przybyły d-ca PSP zdejmuje z moich ramion brzemię odpowiedzialności... i dopiero teraz ciśnienie spada i wszystko zaczyna przebiegać normalnym rytmem, ewakuacja z pojazdów, przekazanie ich PR... i OPR za nieodłączenie akumulatorów w autobusie, bo kolorowo jest tylko w bajkach.
Podsumowując – sytuację miałem komfortową, bo aż pięciu ludzi na starcie, tylko troje poszkodowanych, bez skomplikowanych urazów. Na wstępie można jednak śmiało zapomnieć o standardowym zabezpieczeniu miejsca akcji a niezdyscyplinowanie biorących udział w zdarzeniu pasażerów autobusu, rozłażących się jak za przeproszeniem robactwo, przyprawiało tych liczących ich i pilnujących strażaków niemal o nerwicę. Policja, jak zwykle się nie śpieszyła.
Często analizuję to zdarzenie i nawet ostatnio pod wpływem tego tematu siadłem do statystyk. Okazuje się, że do wypadków wyjeżdżamy średnio w 4 osoby. Szczęśliwym trafem wtedy było nas sześciu, w czterech naprawdę można się sasrać po pachy i jeśli przyjdzie mi kiedyś nie daj Boże do podobnego zdarzenia wyjechać w czwórkę, najpierw chyba zaszyję sobie tyłek.
No i konkluzja skierowana do ochotników i osób za nie odpowiedzialnych. Szkolić w kierunku RM, szkolić i kasy nie żałować, bo dla jednostek, które na drogi wyjeżdżają, nieuniknionym jest prędzej, czy później w takim zdarzeniu uczestniczyć. Co więcej gros takich zdarzeń właśnie jednostki ochotnicze będą obsługiwały jako pierwsze na miejscu akcji. Powiem szczerze, że bałem się, czy nagle w tej grupie pasażerów, którą niańczyło dwóch młodych, nie dojdzie do omdlenia, czy innego zasłabnięcia. Oczy wszystkich były by zwrócone wtedy na strażaków a wiem, że wtedy zamiast pomóc, polecieli by po mnie. A sklonować się jeszcze nie umiem.
Nie była to może akcja tak spektakularna, jak opisał zero-11, niemniej dla zastępu OSP, to było prawdziwe wyzwanie, które jak na nasze skromne środki, moim zdaniem zrealizowaliśmy w stopniu zadowalającym.