Witam!
Przepraszam, że odkopuję temat, ale mam pewne pytanie.
Sytuacja:
Kumpel (uczeń liceum o profilu pożarniczym, do tego ochotnik) poszedł 20 metrów do sklepu i nie bierze ze sobą dokumentów, tylko kasę na zakupy. Wychodząc z budynku słyszy pisk opon i głuchy trzask. Wybiega i okazuje się, że samochód osobowy potrącił dziewczynę i zatrzymał się na latarni. Kobieta oddycha, przytomna, otwarte złamanie nogi, uraz głowy. Na miejsce zostaje wezwana policja, a za nią inne służby ratownicze, PR i Straż. Kierowca samochodu wydostaje się o własnych siłach, a właściwie udaje mu się wyturlać z pojazdu. Sąsiedzi przytrzymują go, żeby nie zwiał. Na miejscu zjawia się policja. Kumpel każe jednemu zająć się kierowcą, albo zabezpieczeniem miejsca zdarzenia, a drugiemu żeby pomógł kumplowi udzielać pierwszej pomocy, na co nasza kochana władza na kumpla wyskoczyła jak śmie im rozkazywać, na co kumpel nie wytrzymał i wyskoczył do nich z tekstem (przepraszam za łacinę, ale chcę, żeby było tak, jak się wydarzyło na prawdę) "Nie pie******e, tylko zajmijcie się swoją robotą". Policjanci zaczeli rozglądać się dookoła, ale nic nie robili. Na miejsce przyjachało pogotowie ratunkowe. Lekarz pyta kumpla, czy policjanci mu pomogli, więc kolega powiedział, że nie, czyli tak jak było w rzeczywistości, na co lekarz powiedział swoje policji. Karetka pakowała dziewczynę, a kolega w tym czasie odpinał akumulator z samochodu. Na miejsce przyjeżdża straż pożarna i kumpel zdaje meldunek dowódcy zastępu. Strażacy biorą się za swoją robotę, a kumpel chce iść do domu, a policjanci podchodzą do niego i mówią mu, że pojedzie z nimi na komende i zaczynają go skuwać w kajdanki, że niby obraza policjanta. Podchodzi do nich dowódca z PSP i mówi, że to strażak i mają go zostawić, to kumpla z łaski przeprosili.
Co Wy zrobilibyście będąc w sytuacji mojego kumpla?