Hej.
Co do sytuacji przedstawionej przez Strażaka79, przeszukiwanie należało podjąć od wskazanego pomieszczenia. Jednak kiedy ratownicy sprawdzili je (i mieli pewność, że sprawdzili dokładnie) powinni przeszukiwać kolejne pomieszczenie. Po przeszukaniu całości, jeśli nikogo nie znaleziono - powtórka.
Zasada ograniczonego zaufania - nie możemy ufać każdemu słowu wypowiedzianemu przez osobę postronną na miejscu zdarzenia. Wskazał pomieszczenie - OK, szukamy, ale postępujemy również według naszych wytycznych, a więc przeszukujemy CAŁOŚĆ. Bezwzględnie. Załóżmy, że ratownicy znaleźli tą kobietę we wskazanym pokoju, wynieśli, odratowali. A po wszystkim w kolejnym pokoju, obok, dwa trupy.
Pamiętam swojego pierwszego oficera operacyjnego. Zjadł zęby na pożarnictwie. Jeśli było tylko podejrzenie, że są osoby w środku, od razu razem z działaniami gaśniczymi przeszukiwanie. Nie znalazłeś, szukaj raz jeszcze. I tego się zawsze trzymam. I zazwyczaj okazuje się, że ludzie wyszli sami. Jednak zawsze 2 razy.
Faktycznie drugie przeszukanie pokoju nie mogło zając wiele czasu, mała zwłoka czasowa - na pewno KDR miał zgryz. Słuszna decyzja o przeszukaniu całości (mimo, że troszkę spóźniona).
Co do sytuacji przedstawionej przez Miko.
No cóż, mając 4 ludzi przy takim zdarzeniu dużo nie powojujemy. Na pewno pomoc jest w drodze i KDR ma tego świadomość.
Tu chyba liczą się priorytety, tzn. jeśli tego teraz nie zrobię, to później będzie za późno. Z kolei to może jeszcze poczekać.
Tak więc otwarty ogień na butlach z gazem - bezpośrednie zagrożenie. Jeśli tego nie opanuje już teraz, to za chwilę nie będzie potrzeby szukać tych dzieciaków czy ewakuować szkoły. Bezwzględnie prąd gaśniczy na butle - wystarczy kierowca.
Dwoje dzieci w zadymionym pomieszczeniu - jeśli teraz ich nie znajdę, to nie mają szans. Rota w AODO i z linią!! - pamiętajmy, że nie ma już ludzi na działania gaśnicze wewnątrz, więc ci ratownicy zajmują się jednym i drugim. Teraz kwestia sporna - ja stawiam na przeszukiwanie niż skupianie się na działaniach gaśniczych (ryzykuje albo śmierć dzieciaków albo rozwój pożaru - a skoro i tak mam już pożar...
)
Szkoła, 120 dzieci. Ewakuacja na chwilę obecną mnie nie interesuje!!! Bo:
1. może to zaczekać (w końcu 15 metrów to już trochę jest),
2. nie mam już ludzi,
3. niech ktoś mi udowodni, że w sytuacji kiedy w odległości 15 metrów od szkoły będzie paliła się chałupa i zaczną się zjeżdżać wozy strażackie, to te dzieciaki będą grzecznie siedziały w ławkach i rozwiązywały zadania z matematyki
chyba ewakuacją nie musimy się przejmować. wykona to za nas dziecięca ciekawość.
A co do odpowiedzialności Dowódcy za zdrowie "jego" ratowników - fakt nie do obalenia. Ale również nie można popadać w skrajności. Jeśli mam przesłanki świadczące o możliwości zagrożenia dla ratowników (np. uginający się, trzeszczący strop) to ich wstrzymuje [martwy ratownik to żaden ratownik]. Ale nie w sytuacji gdy trzeba wejść i przeszukać zadymione pomieszczenie.
Mam za każdym razem podejrzewać, czy akurat nie rozgrzewa się wewnątrz butla 11kg z propan-butanem, czekając tylko na wejście ratowników??? Myśleć o możliwości zawalenia się stropu??
NIE. bo bym zwariował. I zapewne nikogo nie uratował.
Nie ma wyraźnych przesłanek, to biorę ratownika i wchodzę.
Już mi i kolegą również zdarzyła się sytuacja, kiedy ratownik przed wejściem do mieszkania widząc dym wydobywający się z otworu wejściowego powiedział, cytuje "Pierd...., nie płacą mi aż tyle" po czym se odszedł.
Jeśli mielibyśmy za każdym razem myśleć o najgorszym, to po co mielibyśmy w ogóle funkcjonować jako formacja ratownicza.
Tak więc bezpieczeństwo ratownika rzecz ważna, ale z głową.