Dzięki za poruszenie tego tematu, bo jest on dosyć ważny dla nas, którzy co drugi dzień mają "palmę" na drodze.
Ostatnio też miałem sytuację, gdy biorący udział w wypadku, oskarżył wszystkie słuzby biorące udział w akcji o kradzież pieniędzy.
Jak na złość, środek nocy, udział w akcji wyłącznie służb (policja, pogotowie, PSP i OSP). Bardzo trudny przypadek, każdy miał ręce pełne roboty. Gościu "przyklejony" brodą do drzewa. Sprzęt się sypie. Po prostu "Akademia Pana KLEKSA". Sraczka na całego. Każdy robi to co należy do jego obowiązków.
Po prawie godzinie, wydobyto gościa i niezwłocznie przetransportowano go do szpitala. Uff, kolejna udana (aczkolwiek skomplikowana) akcja.
Coś w człowieku rośnie... może duma z uratowania kolejnego życia, a tu nagle na drugi dzień, znajomy wita mnie tekstem... "ej, podzieliłbyś się, albo choć postawił piwko".
Dopiero gdy wyjaśnił mi o co chodzi, krew się zagotowała. Przez kolejne dni mam poczucie, jakby ktoś zameldował mnie w szmbie z ukrytą kamerą. Ludzie nas (biorących udział w akcji) obserwują, wytykają palcami i szepczą. Po prostu traktują jak złodziei. To zabija psychicznie, tym bardziej, że pracując zawodowo w ratownictwie przez parę lat spotkałem się z poszkodowanymi mającymi po stokroć więcej kasy i nigdy nie było problemu. A tu... aż się nie chce jeździć do akcji.
Nie chcę spekulować, ale taka sytuacja częstokroć pozwala poszkodowanemu "zaoszczędzić" zakładowe pieniążki, albo wzbogacić prywatne konto kieszonkowe męża lub żony. Oczywiście oskarżają nas też o kradzieże komórek, paneli do radia, ale na drugi dzień, na spokojnie znajdują je w trawie 30 metrów od samochodu... obok szyby, która też wypadła.
Tylko te "znaleziska" przebiegają bez jakiś specjalnych emocji... a wystarczy powiedzieć proste "PRZEPRASZAM CHŁOPAKI, ŻE MYŚLAŁEM INACZEJ..."