Na podstawie postów Rubicona nasuwają mi się inne konkluzje: połączyć straż z ratownictwem medycznym na wysokim poziomie. Umożliwić zarówno zawodowcom jak i ochotnikom posiadanie karetek, dać kasę na szkolenia, zatrudnić do każdej JRG choćby po jednym lekarzu i za razem mamy częściowo uzdrowioną naszą chorą służbę zdrowia.
Hmm, no nie. Umożliwienie wykonywania działań wspomagających PRM - ok, dalsza integracja systemu powiadamiania - ok, ale całkowite zastąpienie PRM strażą to marny pomysł. A czemu - bo już teraz brakuje pieniędzy, a po takiej transformacji brakowałoby ich jeszcze bardziej. To że wśród strażaków zdarzają się rat-medzi to bardziej kwestia przypadku, niż celowego działania, dlatego nie byliby oni w stanie obsłużyć wszystkich zdarzeń. Co zatem robić, wcielić ich do służby w PSP? Tyle że teraz Ci ludzie pracując w pogotowiu nie mają żadnych przywilejów przysługujących funkcjonariuszom, a takowe musieliby otrzymać. To znaczy gdyby spełnili wszystkie rygorystyczne wymogi zdrowotne i kondycyjne obowiązujące strażaków PSP i zaliczyliby odpowiednie szkolenia. Rat-med może mieć okulary, strażak nie - pomyśl ilu ludzi, i to doświadczonych, by przy tym "wypadło za burtę". Jakimś pomysłem byłoby obniżenie wymagań dla kandydatów do służby, ale nie jestem przekonany czy by to był krok w dobrym kierunku, a już całkiem czy byłoby to rozwiązanie na miarę problemu.
Jedyne co można zrobić w naszych warunkach to wyposażyć bardziej oddalone od miast/obciążonych zdarzeniami medycznymi jednostek OSP/JRG PSP w zestawy PSP-R1 i AED, wraz z ludźmi po KPP i SLRMed-em - żeby mogli współdziałać z PRM w przypadkach "błahych", lub takich przy których liczy się czas (NZK).
Temat można by pociągnąć dalej, ale w innym wątku.
Ja tak czytam co nam tu kolega opisuje, i co raz bardziej dochodzę do wniosku, że na naszym podwórku tamtejsza organizacja straży może być co najwyżej ciekawostką. Jesteśmy krajem dzikiego kapitalizmu, w którym żeby się jakoś utrzymać trzeba zapierniczać jak dziki osioł, co się przekłada na bardzo ograniczoną liczbę wolnego czasu - ja w tym miesiącu mam zaplanowane 264 godziny, a majątku nie zarabiam. W dodatku pracę - choćby nie wiem jak dziadowską - trzeba u nas szanować. Nawet spóźnienie do pracy nie jest tolerowane, a co dopiero jakieś zwolnienie na akcję, nie ma żadnych profitów, ani umów - ale tu akurat jest podobnie jak w USA.
Nie jestem w stanie pojąć jak ten system w ogóle tam działa - przy takim nacisku kładzionym na szkolenie i ćwiczenia, czy też idąc w słowach o krok dalej profesjonaliźmie ochotników, przy zasadniczym braku profitów z tego wszystkiego. Jakim cudem nie brakuje chętnych? Pasja pasją, ale u nas nawet w PSP ludzie wiedzą, że satysfakcją z dobrze wykonanej pracy rodziny się nie wyżywi. Dlatego spora część tych których znam kończy służbę i idzie do następnej pracy.
Teraz żebyśmy się dobrze zrozumieli: to nie jest tak, że u nas straż ochotnicza jest "nieprofesjonalna", bo wielu z nas podchodzi do tematu bardzo poważnie, na bieżąco dokształca się. Ale już na starcie nasz system szkolenia (nawet liczony jako całość kursów) odbiega od dawnych KKS-ów czy SPS JOP - gdyby było inaczej "ochotasów" przyjmowanych do PSP nie szkolono by powtórnie, tudzież dokształcano, gdy w OSP taki gość mógł być KDR-em, a w PSP był nikim. I nowy system szkolenia PSP choć to zmienia, to jednak nieznacznie... O ile można tu mówić o jakiejś znaczącej zmianie, bo z punktu widzenia ochotnika bardziej byłbym zainteresowany zmianami w programie szkolenia OSP, żeby "równać w górę", a nie w dół.
I nie jest też tak że robimy to "dla kasy", i za darmo byśmy tego nie robili. U mnie na jednostce ekwiwalentu nie pobieramy, a tam gdzie pobierają to bardzo często przekazują go dla jednostki, lub przeznaczają na zakup osobistego wyposażenia (tak tak kolego z USA, to niestety nie żart).