Rozwiązanie jest tylko jedno! Piłeś nie jedziesz...
Niestety znamy wszyscy realia życia codziennego i wiemy jak to wygląda.
Osobiście mogę przytoczyć pewną historyjkę:
Pożar lasu i nieużytków rolnych - gaszenie kilka ładnych godzin, zwijanie sprzętu itp. w temp. pow. 20 stopni prawie bez przerwy w nomexie i hełmie.... porażka
Po zakończeniu działań i włączeniu wozu bojowego do podziału nic tak nie smakuje jak zimne piwko
...
Wypijamy piwko (nie wszyscy - niektórzy wracają samochodami do domów) i zaczyna wyć - wypadek. Ci którzy wypili piwko (zaznaczam jedno) otwierają drzwi i z łopocącym serduchem patrzą na tych co nie piją, przebierają się i odjeżdżają....
Niestety, a może właśnie "stety" tak u mnie jest. Piersza kolejność przypada sprawnym fizycznie i psychicznie... Nic dowódcy po ratowniku, który nie przyswaja odpowiednio sytuacji.
Ale żeby pozostawić "kamyczek w bucie" napiszę, że jeśli byłaby sytuacja wymagająca udziału kilkudziesięciu strażaków, zagrażająca ludzim i miastu - po jednym browarku (zaznaczam po jednym) nie miałbym skrupułów.
W tym jest właśnie największy problem każdego ratownika - jesteśmy odważni i gotowi do poświęceń, a po dawkach wzmacniających już nic nas nie zatrzyma
Powinniśmy nad tym popracować - wszyscy bez wyjątków.
Po wypiciu jednego piwa, nawet małego nie odważę się na jazdę do remizy (a mam trochę do nie) nawet gdy słyszę przez radio informację o wypadku masowym. Po prostu nie dlatego że jestem tchórz a dlatego, że stanowiłbym potencjalne zagrożenie dla innych uczestników ruchu i moich kolegów przy akcji.
Pozdrawiam