Tak, tę sprawę reguluje przede wszystkim przepis zwany zdrowym rozsądkiem.
Pewnie, niech KDR zgłosi dojazd na miejsce zdarzenia, przekaże sytuację i czeka z boku na rozwój sytuacji, najlepiej z radiostacją 1cm od ust i kciukiem na przycisku nadawania, bo czuje się ważny i w każdej chwili może przekazać do PSK, że akurat zesrał się w spodnie, bo godzinę temu żarł grochówę. Świat wyidealizowany, niestety. Nie jest tak pięknie jak byśmy chcieli i niestety nigdy nie będzie.
Chyba, że dany zastęp jest naprawdę tak nieogarnięty, że bez dyrygenta stojącego obok z radiostacją, nie poradzi sobie.
Masę razy wyjeżdżając jako d-ca w OSP (tak, z kwitami) pełni się jednocześnie funkcję ratownika (sytuacje typu: kilka osób poszkodowanych, 6 osób na 2 auta, bo to akurat 8:00 w dniu roboczym - życie) i jakoś korona nikomu z głowy nie spadła. W OSP, przy obecnych stanach osobowych (i poziomie wyszkolenia!!!), przede wszystkim była to, jest i nadal jednocześnie będzie funkcja ratownika. Na głowie nie staniemy, nie rozdwoimy się, ze wszystkich członków OSP nie zrobimy w rok turboratowników ze wszystkimi kwafilikacjami.
W pełni popieram Radhezza.
tu chodzi o uprawnienia, jeśli takowych nikt nie ma to taki zastęp nie powinien działać samodzielnie. I tak, na to akurat są paragrafy.
Dopowiem: A jeśli na miejscu nie ma osoby posiadającej odpowiednie uprawnienia do kierowania działaniami, działaniami powinna kierować osoba posiadająca największą wiedzę i doświadczenie spośród osób obecnych na miejscu. Jednym z jej priorytetów powinno być maksymalne wykorzystanie obecnych na miejscu zasobów ludzkich oraz ich kwalifikacji. Jeśli są osoby poszkodowane, a osoba z kwitami "rat-med" stoi i wydaje polecenia (ludziom bez jakiegokolwiek przeszkolenia medycznego) wskazując antenką od radiostacji - coś jest nie halo i zaczynam wątpić w kompetencje tego zastępu.
Zwracam honor, jeśli mówimy o zdarzeniach masowych.